Rozdział 14 - Skok

519 301 219
                                    

Wszystko, co posiadałam, zmieściło się w plecaku. Było to deprymujące, że całe moje życie zawarło się w czymś tak małym. Nigdy nie byłam zwolenniczką chomikowania różnych niepotrzebnych bibelotów, nie kolekcjonowałam też ubrań jak Gwen, ale w tej chwili poczułam otaczającą mnie pustkę.  Od zawsze żyłam z dnia na dzień, dbając tylko o siebie. Gdyby nie ruda, nie miałabym nikogo... i gdyby nie Renny. Co by o nim nie mówić, przylepiło się to cholerstwo i jakoś nie chciało zostawić mnie w spokoju. Irytował mnie do granic możliwości, ale zawsze kręcił się gdzieś obok. Czułam jego oddech na karku, który ostatnio nie wydawał mi się już tak nieprzyjemny. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc jak zwykle zamiotłam to pod dywan i skupiłam się na tym, co mnie czekało.

Po raz ostatni obejrzałam się za siebie zanim zamknęłam drzwi. Opłaciłam pobyt tutaj na następne dwa siedmiodni i liczyłam, że do tego czasu nikt tutaj nie zajrzy, żeby odkryć moje zniknięcie. Dawało mi to trochę przewagi i czas na ucieczkę. Plan zakładał powrót tutaj, ale miałam dziwne przeczucie, że prędko to nie nastąpi i ogarnął mnie związany z tym smutek.

Z drugiej strony, najpewniej następnym razem będzie mnie stać na coś lepszego − pocieszałam się.

Było mi tu dobrze. Ledwo przechodziło mi to przez gardło, ale... Renny miał rację. Pragnęłam czegoś więcej. Pragnęłam gonić za marzeniem o byciu kimś lepszym niż tylko uliczną złodziejką, o własnym miejscu w tym pokręconym świecie, a skoro chciałam biec, nie mogło mnie nic obciążać. Zeszłam na dół i już więcej nie obejrzałam się za siebie.

*

Dotarcie na plac egzekucji zajęło mi mniej czasu niż się spodziewałam, nawet pomimo przedzierania się przez zmierzającą w tę samą stronę ciżbę.

Zaczęło się.

Czułam narastające podniecenie, które póki co tylko kłębiło się niespokojnie gdzieś w okolicy mojego żołądka, ale już przyspieszyło i wydłużyło mój krok. Kat rozpocznie swoją pracę o zachodzie słońca, ale przed szubienicami już ustawił się niezły tłumek. U podnóża podestu widziałam też dyby oraz pręgierz dla skazanych na mniejszy wymiar kary.

Zapowiadała się rodzinna rozrywka na cały wieczór, nie ma co.

Na wietrze kołysały się leniwie dwie pętle. Wiedziałam, że skazańców jest więcej, więc prawdopodobnie będą ich wieszać jednego po drugim. Nie wyobrażałam sobie co musiała czuć osoba czekająca na swoją kolej, obserwująca ostatnie konwulsyjne drgania poprzednika. Zapewne Kifo czekał już na nich i zacierał kościste ręce, ciesząc się na przybycie nowych dusz. 

 Przełknęłam głośno ślinę patrząc na targane wiatrem sznury.

Jeden błąd i sama tam zawisnę.

Dlatego nie mogło być żadnych potknięć, żadnych pomyłek, wszystko musiało pójść gładko i sprawnie. Poprawiłam nerwowo plecak i pasek torby, w której trzymałam potrzebne mi dziś przybory. W gruncie rzeczy moje zadanie nie było skomplikowane. Hornan musiał się bardziej wykazać, ale jeśli ja coś zawalę, on nawet nie zacznie, a i koniec może nadejść rychlej, niżbyśmy sobie tego życzyli.

Na placu zbierało się coraz więcej ludzi, otaczając półkolem szafot. Zastanawiałam się teraz ile czasu zajmie mi odszukanie mojego wspólnika. Powoli krążyłam szukając go, ale nie mogłam się powstrzymać i po drodze zwinęłam kilka drobiazgów. Nie wiedziałam, kiedy znów nadarzy się taka idealna okazja na szlifowanie swoich umiejętności i dorobienie kilku groszy. Co prawda nie sądziłam by Renny mnie wykiwał, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Nagle ktoś złapał mnie za nadgarstek i spróbował wykręcić rękę, ale szybko się wywinęłam i już chciałam zacząć uciekać, kiedy go usłyszałam i zatrzymałam się w pół kroku. Stanął za moimi plecami.

Miasto Złodziei (Część 1) - AshenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz