Rozdział 12 cz. 2 - Przesilenie

440 322 111
                                    

Nadszedł dzień Przesilenia. Najkrótszą noc w roku świętowano w całym Rayam, organizując festiwale i jarmarki. Z tej okazji do wszystkich większych miast zjeżdżali się kupcy i rzemieślnicy z całego Elowyn, aby zaprezentować swoje towary i nawiązywać nowe kontakty handlowe.

Prawdziwa zabawa zaczynała się dopiero o zmierzchu. Tradycja nakazywała, by tej nocy nikt nie zmrużył oka aż do świtu, dlatego wszyscy mieszkańcy bawili się na ulicach, do rytmu muzyki wydobywanej na każdym rogu z przeróżnych instrumentów.

Ashen nie było wyjątkiem od tej reguły. Przygotowywania zaczęły się już dwa dni wcześniej, a dzisiaj Plac Targowy pękał w szwach. Sprzedawcy rozłożyli swoje kramy nawet w okolicznych uliczkach, a z każdego dobiegał donośny głos właściciela zapewniającego o jakości swoich produktów. Zachodzące powoli słońce podkreślało istną feerię barw zapewnioną przez rozwieszone nad uliczkami kolorowe tkaniny i lampiony. Do nozdrzy wdzierał się zapach różnorakich potraw, przygotowywanych w wielu małych straganach. Przyćmił on nawet wszechobecny, rybi smród, towarzyszący mi przez całe życie.

Przechadzałam się tymi kolorowymi korytarzami i zmierzałam do Złotej Rybki. Miałam się tam spotkać z Gwen i razem z nią ruszyć w miasto. Patrząc na to wszystko, wróciłam myślami do wydarzeń z dzisiejszego poranka.

*

− Nie da się wejść wyżej? − Gwen stawała na palcach, chcąc cokolwiek ujrzeć ponad głowami gawiedzi.

− Da się, ale nie próbowałabym tego robić w tym ubraniu. − Spojrzałam krytycznie na jej długą suknię. − Jak chciałabyś w tym wejść na dach?

− Jak zwykle się czepiasz. Może jakoś dałabym radę, ale już chyba za późno. Słyszę trąby.

Podniosłam głowę i nasłuchiwałam. Pośród szumu głosów zebranych gapiów przebijał się dźwięk zwiastujący przybycie hrabiego i powolny tętent kopyt jego orszaku. Gdyby Gwen nie uparła się, żebyśmy poszły razem, rozegrałabym to zupełnie inaczej, ale liczyłam na to, że Renny wpadł na ten sam pomysł i obserwował wszystko z góry.

Po chwili w bramie ujrzałam pysk karego konia i prowadzącego go herolda. Był ubrany w ozdobny kontusz o biało−granatowych barwach Wielkiego Księcia, ale zamiast herbu Elowyn, na jego piersi widziałam skrzyżowane nagie miecze - herb Jowana. W ręku dumnie trzymał proporzec z tym samym emblematem, a do boku konia przytroczono trąbę.

Za nim, jednostajnym tempem poruszała się reszta jeźdźców i całkiem spory, zbity z mocnych desek wóz z wyrytą na nim klepsydrą i jednym, malutkim, zakratowanym okienkiem. Za nim podążał zakapturzony mężczyzna z takim samym znakiem na piersi.

Kapłan Kifo? Ale co by tutaj robił? − zastanawiałam się.

Nie znałam nikogo innego, kto mógłby aż tak obnosić się z symbolem boga śmierci, a ten wóz i jego eskorta wydała mi się bardzo dziwna i podejrzana. Brenna nic o nim nie wspominała, więc musiałam poszukać informacji na ten temat na własną rękę. Zanotowałam to sobie w pamięci.

Kiedy już mnie minęli, zwróciłam uwagę na resztę pochodu. Ośmiu rycerzy otaczało karocę prowadzoną przez dwa białe rumaki. Na jej drzwiczkach również mogłam ujrzeć dwa miecze, więc byłam pewna, że główny bohater siedzi w środku wraz z córką i jej mężem.

Pochód zmierzał wprost do centrum, co było do przewidzenia, gdyż od najbliższego większego miasta dzieliły nas trzy dni drogi. Zapewne zamierzali odpocząć przed zbliżającymi się uroczystościami. Przebierałam już nogami ze zniecierpliwienia. Chciałabym jak najszybciej dostać się na dach i spróbować podejrzeć, gdzie zamierzają się zatrzymać. Musiałam jednak zagryźć zęby póki Gwen była ze mną. Tym razem to Hornan miał się wykazać. W jego najlepszym interesie było dowiedzieć się, które komnaty zajmą przyjezdni goście. Za to moja rudowłosa przyjaciółka ekscytowała się tym małym spektaklem niczym mała dziewczynka.

Miasto Złodziei (Część 1) - AshenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz