Dom Yoachimovitcha bez trudu można było nazwać rezydencją. Znajdowała się w zacisznym miejscu, poza zgiełkiem miasta. Wyglądała na starszą niż kraj w którym ją zbudowano. Cała z drewna, a mimo to okazała i na swój sposób piękna. Każda deska domu zdawała się emanować magią przez co Vasile aż kichnął, gdy pierwszy raz przy niej stanął. W jednym z okien wciąż paliło się światło.
- Dlaczego aż tak czuć tu magią? Zapewne nawet zwykli ludzie czują się tu dziwnie - stwierdził Vasile.
- Podejrzewam, że Jackie zwyczajnie chciał dać do zrozumienia wszystkim wokół, że to jego terytorium - powiedział Peter i zadzwonił do drzwi. Długo jeszcze musieli czekać na odpowiedź. Być może staruszek przysnął. W końcu jednak, a dokładniej mówiąc, za trzecim razem, drzwi wreszcie się otworzyły.
Zamiast chybotliwego staruszka zastali jednak rozbłysk światła. Peter upadł na kolana, a potem padł na twarz, cały drżący. Vasile przez chwilę nie mógł nic zobaczyć. Zaledwie jednak minął moment i oślepiające światło zgasło.
- Pioter?! - rzucił Jack Felix patrząc na skuloną postać wampira. - Sądziłem, że już dawno wyjechałeś do Europy.
- Nie miałem tej przyjemności - odparł Peter pomału ponosząc się z posadzki - Co to było za cholerstwo...?
- Co? To światło? To tylko błysk gwiazdy, ale sztucznej. Nic co by ci poważnie zaszkodziło. - twierdził Jack - Gdym poczuł obecność wąpierza pomyślałem, że to któryś z twoich próbuje upuścić mi krwi.
Pan Yoachimovitch miał cieniutki głosik tak często spotykany u starców. Całkiem osiwiał, jego włosy były wręcz białe. Całą skórę miał w zmarszczkach, czasem pokrytą starczymi plamami. Był to drobniutki, przygarbiony staruszek, który nie mógł się poruszać bez laski, a właściwie kostura. Pomyśleć, że i tak wygląda lepiej niż powinien. Czarodziej leżałby od dawna w grobie, gdyby tylko żył jak zwykły człowiek. Magia jednak, czy to celowo czy przypadkiem, nienaturalnie wydłużyła mu życie. Peter wyglądałby jeszcze gorzej, gdyby nie wampiryzm, pomyślał Vasile. Ciężko było mu sobie wyobrazić kolegę z tyloma zmarszczkami.
- Ciekawe zaklęcie - pochwalił Vasile - Ma pan może takie na sprzedaż?
- Nie wolno sprzedawać zaklęć nieletnim - wtrącił się zaniepokojony Peter.
- Mam już dziewiętnaście lat! - oburzył się Vasile, a Jack zwrócił się w jego stronę. Jak można było się spodziewać, nosił okulary. Ich szkła były rozmiarów denn słoików.
- A skądżesz to wytrzasnąłeś tą ślicznotkę? - spytał dobrodusznie czarodziej. - To chyba nie byle burek, co?
- Jestem Vasile Novikov, wilkołak z watahy Volkskych - przedstawił się i wyciągnął rękę na przywitanie. Jack Felix uśmiechnął się pobłażliwie.
- Ach, młodzież... - fuknął niemal niedosłyszalnie. Zapewne kierował te słowa bardziej do Petera niż do niego. Mimo to jednak, uścisnął mu dłoń. Vasile poczuł, że zapewne uczynił jakiś XIX-wieczny nietakt. - Zapraszam do środka. - powiedział czarodziej i wilkołak natychmiast przestąpił próg. Peter jednak wciąż stał na dworzu. - Byłeś już w tym domu - przypomniał mu Jack.
- To było tak dawno temu, że nie wiem czy wciąż się liczy - stwierdził Peter.
- Proszę, zapraszam. Niech pan wejdzie. - powiedział Jackie i tym razem wampir bez żadnych uwag wszedł do środka.
Peter zmuszony był pomóc Jackowi przemieścić się z hallu do salonu. Staruszek był tak kruchy, że ledwie mógł chodzić o własnych siłach, wspomagał się laską albo może kosturem. Vasile wciąż z trudem przyjmował do wiadomości, że czarodziej jest tylko trochę starszy od Petera.
CZYTASZ
Greg
ParanormalNiemal wszystkie historie o wilkołakach opowiadają o wpojeniu, więzi bardziej świętej i nienaruszalnej niż małżeństwo, a często tragicznej gdy wpojeni nie przypadali sobie do gustu. Mało jednak lub nawet wcale nie mówiło się o tym jak żyć bez drugie...