Peter Paul Prendwick miał dokładnie taki sam odcień stroju co Peggy. Ustawieni obok siebie wyglądali jak urocza para. W ręku rzecz jasna trzymał kostur Mefista, a skronie przyzdabiał mu kapelusz, który uchylił przed królową. Skłonił się przed nią lekko i po dżentelmeńsku pocałował ją w dłoń.
- Dobry wieczór, czarująco dziś pani wygląda - powiedział Peter i posłał jej olśniewający uśmiech odsłaniający zęby. Oczy barwy kawy wpatrywały się w nią wyczekująco. Co ja powinnam teraz zrobić?, zastanawiała się Peggy. Wtedy z odpowiedzią nadbiegł gawron.
- Musimy sprawdzić czy nie macie przy sobie broni, mistrzu - wyjaśnił ptak.
- Ale przecież to mistrz - zauważyła błyskotliwie Peggy.
- Prawo obowiązuje wszystkich - odparł gawron.
Ptasi służący zaczęli przeszukiwać Petera i co oczywiste okazał się być czysty jak łza. Prócz laski nie miał przy sobie nic co mogłoby być użyte jako broń. Przywilejem mistrza była możliwość używania kija maga, więc zostawiono go w świętym spokoju. Wtedy Peter zrobił coś dziwnego, co całkiem wytrąciło Peggy z równowagi. Ukląkł przed nią jakby chciał się oświadczyć i pocałował jej kolano. Peggy posłała mu zmieszane spojrzenie. Przez kilka chwil wymownie milczała po prostu analizując co tu zaszło. Zastanawiała się czy ten dziwaczny człowiek zwyczajnie nie flirtuje z nią w ten sposób. Właściwie wszystko w jego twarzy mówiło, że mógłby to zrobić. Peggy delikatnie się zarumieniła.
W swoim życiu widziała dziesiątki, jeśli nie setki filmów o wampirach, jednak w żadnym z nich nie doszło do czegoś takiego. Widziała jak wampiry wysysają krew z ud swoich ukochanych, ale żeby całowali kolana? Było w tym coś dziwnego.
- Zechce może pani się ze mną przespacerować póki mamy jeszcze nieco czasu? - zaproponował mistrz. Peggy przytaknęła bez słów i przyjęła od niego ramię.
Przeszli się razem po sali balowej zatrzymując się na dłużej w sali z portretami. Peggy zdecydowanie coś w nich nie pasowało, z początku jednak nie potrafiła określić co dokładnie jest z nimi nie tak. Zrozumiała dopiero, gdy stanęła przed portretem Barocco, jedynej męskiej Małgorzaty. Był to mężczyzna żyjący dobrze ponad dwa wieki temu, czarnoskóry i z niemal całkiem łysą głową. Od piegowatej i rudowłosej Peggy różnił się więc dość mocno. Mimo to było w ich rysach coś takiego, że wydawali się być do siebie podobni w sposób w jaki tylko bliska rodzina może być do siebie podobna.
- Dlaczego wszystkie Małgorzaty są identyczne? - spytała Peggy.
- Identyczne? - zdziwił się Peter - Przecież jedynym wspólną ich cechą jest to, że mają podobne imiona i takie same stroje.
- Ale są to siebie podobne. Spójrz tylko na ich twarze - mówiła Peggy - Zupełnie jak bliźnięta.
Peter przyjrzał się uważnie pobliskim portretom, a następnie stojącej obok niego Peggy.
- Faktycznie - przyznał w końcu - Dostrzegam pewne podobieństwo.
- Ale jak to jest możliwe? - pytała Peggy. Peter wzruszył ramionami. Wyglądało na to, że jest równie zmieszany co ona. Miała nadzieję, że jej twarz wróci do swoich normalnych kształtów po balu. Co prawda z tymi nowymi wyglądała obiektywnie ładniej, ale czuła się z nimi dziwacznie, jakby nosiła maskę zamiast skóry.
- Może gawrony będą wiedzieć? - zasugerował i jak na zawołanie w pokoju stawił się jeden z ich ponurych sług. Peter przywołał ptaka do siebie i zadał mu to samo pytanie co wcześniej Peggy.
- My nic z nimi nie robiliśmy - od razu usprawiedliwiał się gawron, co przynajmniej dla Peg wydało się podejrzane. Ptaszor ewidentnie kłamał, przecież każdy zna wygląd własnej twarzy. Peggy nie była odstępstwem od tej reguły, a jako że zmieniła się dopiero po tym jak gawrony zrobiły jej makijaż, więc były głównymi podejrzanymi. - Niektórzy hinduistyczni i buddyjscy nadnaturalni sądzą, że każda Małgorzata jest kolejnym wcieleniem pierwszej królowej. Być może to ma z sobą związek.
CZYTASZ
Greg
ParanormalNiemal wszystkie historie o wilkołakach opowiadają o wpojeniu, więzi bardziej świętej i nienaruszalnej niż małżeństwo, a często tragicznej gdy wpojeni nie przypadali sobie do gustu. Mało jednak lub nawet wcale nie mówiło się o tym jak żyć bez drugie...