Chyba jeszcze nigdy nie podjęłam dobrej, rozsądnej decyzji. Może kilka. Ale moje życie od kiedy pamiętam składało się z samych komplikacji. Musiałam dużo decydować. Tyle że nigdy te decyzje nie były ani trochę dobre. Szczególnie przyjazne.
Spokój nigdy do mnie łaskawie nie przypełzną. A kiedy jego złudne odbicie zagościło w moim świecie tylko czekałam aż coś się zawali. Serio. Mimo wszystko była to najpiękniejsza chwila spokoju w moim życiu. Jak chwila ulgi. Czas kiedy mogłam odetchnąć. Ale on szybko mijał. Był jak przebłysk. Dlatego nawet nie czekam na czas w którym będzie dobrze. Bo wiem, że szybko minie.
Powoli podjeżdżam na linię startu swoją pięćdziesięcioletniom corvette'ą. Delikatny marcowy wiatr owiewa moją twarz przez opuszczone szyby sportowego auta. Włosy, które wydostały się z luźnego warkocza powiewają w stronę podmuchu wiatru. Mimo to L.A. w tym miesiącu jeszcze nigdy nie było tak ciepłe.
Obok mnie pojawia się łaskawie mój przeciwnik w Camaro. Ładny model dlatego ciekawa czy Ares Hirvine ma dobre umiejętności za kółkiem. Stąd potrafię zobaczyć tylko jego zarysowaną szczękę i kawałek szyi. Przekierowywuję wzrok na przednią szybę lekko opuszczając podbródek.
Skąpo ubrana dziewczyna przeszła między naszymi autami stając kilka metrów od masek aut. Różowa spódniczka ledwo zakrywa jej tyłek, jedynie krótka katana w tym samym kolorze nieco ją zakrywa. Poza tym wygląda jakby miała się zaraz wyrąbać na tych szpilkach. Kiedy jej dłoń w której trzymała pistolet uniosła się ku górze zaczęła odliczać z co mogłam wyczytać z jej ruchu warg.
GOTOWI...
a moje serce bije.DO STARTU...
boleśnie obija się o rzebra.
START!!!... i huk pocisku wystrzelonego z glocka.
Ruszam z piskiem opon.
Z łatwością wyprzedzam przeciwnika. Osiągam odpowiednią prędkość i zmieniam bieg. Włosy które wydostały się z warkocza latają mi we wszystkie strony. Czuje jak całe napięcie ze mnie ulatuje. Trasa jest łatwiutka. Kilka ostrzejszych zakrętów które mam wyćwiczone do perfekcji.
Jestem uzależniona. Uzależniłam się od adrenaliny.
– Cipa – mówie pod nosem gdy widze mojego „rywala" który próbuje mnie dogonić. Co niebyt mu się udaje. Kto go w ogóle tu wpisał? Widzę metę. Dodaję gazu lekko skręcając na zakręcie. Kilka metrów i przekraczam linię końcową. Zaczynam powoli hamować a ludzie tak jak zawsze zbierają się przy moim aucie.
Niczym narkomanka.
Wysiadam z auta otoczona masą ludzi i przeciskam się przez nich lekko ich obijając bo nie mam cierpliwości. Widzę, że typek z którym wygrałam podjechał niedaleko a kiedy wysiada od razu podbija do niego Martin i zaciąga go do namiotu. Mimo to udaję się w tamtą stronę.
Miejsce jest położone na totalnym zadupiu w wyższej części Los Angeles. Jest tu pełno piachu i co kilka metrów jakiś krzak. To tu najczęściej są wyścigi przez ogromne pustkowie.
Kiedy idę na każdym kroku ktoś mi gratuluje jakby myślał, że poświęcę im choć odrobinę mojej uwagi. Poprawiłam na ramionach czarną skórzaną kurtkę podchodząc do namiotu z którego wychodzi mój przeciwnik. Wysoki chłopak z postawną sylwetką o lekko muśniętej słońcem karnacji i brązowych oczach z jaśniejszymi włosami na końcówkach. Patrzy na mnie przez chwilę podejrzliwe a kiedy lekko skinam głową w jego stronę wymija mnie i zatapia się w tłumie.
Co to było? Czuje jakbym nawiązała z nim jakąś nie wiem telepatyczną więź? Kurwa naznaczył mnie? Przeklną?
– Oo, jest i moja ulubiona zawodniczka. Niezwyciężona Eden. Jak święty ogród. – wychodzi z namiotu Harez z dwoma ochroniarzami za sobą. Czy on ćpał? Jego źrenice są tak wielkie, że z zielonych tęczówek został tylko obrys.

CZYTASZ
Fight To Five
RomanceCAŁA POWIEŚĆ JEST POPRAWIANA FIVE#1,#2 „Był wszystkim. Światłem i ciemnością. Życiem i śmiercią. Smutkiem i radością. Jasnym i ciemnym. Prostym i skomplikowanym. „ To dawno przestało wyglądać tak jak powinno. Upominające się o siebie długi zmarłyc...