VI

93 5 3
                                    

Jezu... podczas podejmowania jakiejkolwiek decyzji powinni mi dać dwadzieścia cztery godziny na zastanowienie. Nawet w przypadku tego co zjem na cholerne śniadanie.

Niszczyłam wszystko co był dobre.

Od trzech dni nie pokazywałam się nigdzie indziej niż na siłowni. Oczywiście Jay i Jac nałogowo do mnie wypisywali. Ale chyba potrzebowałam odpocząć.

Dziś musiałam wyjść. Zapasy się skończyły. I zupełnie przypadkowo wybrałam market obok mieszkania chłopaków. Wcale nie liczyłam na to, że kogoś z nich spotkam. Albo jego... pfff w ogóle.

Dziś pogoda nie dopisywała. Wiało jakby chciało głowę urwać. Moje włosy latały we wszystkie strony kiedy zdjęłam kaptur bluzy wchodząc do sklepu. Drzwi za mną zatrzasnęły się z hukiem przez przeciąg. Ewidentnie zbierało się na burzę.

Sklepik nie był duży ale jak na tą okolice wydawał się naprawdę luksusem. Białe jarzeniówki i wypchane półki sklepowe sięgające mi mniej więcej do mojej głowy jako pierwsze rzuciły mi się w oczy. Wzięłam koszyk i zaczęłam przechadzać się po alejkach zbierając jakieś „eko" żarcie. To jedno z wielu ultimatów Martina. Podeszłam do koszyków z owocami i warzywami. To stamtąd brałam najwięcej rzeczy. Sięgnęłam po papierową torbę do której niespiesznie zaczęłam upychać marchewkę.

– Kpisz sobie? – usłyszałam znajomy głos po drugiej stronie koszyków gdzie były owoce. – Naprawdę nie masz za grosz wstydu.

Mało brakowało bym nie zatańczyła z triumfu.

– Dobrze cię widzieć, Black.

Wyglądał nieźle. Skórzana kurtka opinała mu ramiona, spod niej wystawała czarna koszulka. Na nogach miał również czarne jeansy i swoje ukochane glany z wiecznie rozwiązanymi sznórówkami. Wyglądał nieźle nie licząc twarzy. Choć i ta prezentowała się przystojnie był potwornie blady a przez głębokie sińce pod oczami dostawałam gęsiej skórki. Trup nie człowiek.

Andreas jedynie z westchnieniem załadował swoją papierową torbę do koszyka i ruszył na lodówki. Ja zaraz za nim.

– Hej, no weź – musiałam za nim truchtać. Masakra.

– Nie mam pojęcia czego ty teraz oczekujesz. – mogło by się wydawać, że było to skierowane do mnie ale chyba mówił to do siebie. Myślał na głos.

– Może pogadamy? Przydało by się omówić tamtą sytuację – czy coś.

A on nagle zatrzymał się w alejce przez co wpadłam na jego obszerne plecy. Cofnęłam się o krok patrząc na niego z przepraszającą miną. Znowu westchną, przymkną oczy i cmokną.

– Pamiętasz coś w ogóle? – zapytał a w jego głosie mogłam usłyszeć wyrzut. Chciał wiedzieć czy mi w ogóle na nim zależy bo zostawiłam go bez słowa po tym co powiedział do mnie wieczór wcześniej. A ja pamiętałam każde słowo które do mnie skierował.

Teraz wybór należał do mnie. I najlepiej było by powiedzieć czystą prawdę ale wtedy zapewne bym go straciła. Na dobre.

Kłamać czy raczej nie? Wyjść na kłamczuchę czy na taką którą nikt nie obchodzi. Pamiętam bądź nie. Tak czy nie?

– Nie.

Dlaczego zawsze wybierałam kłamstwo? Przecież było tak samo trudne jak prawda o ile miało się sumienie. Nie było w cale łatwiejsze a i tak je wybierałam. Byłam głupia? Nierozsądna? Z całą pewnością.

Potem on ruszył dalej przez alejkę a ja znowu musiałam go doganiać.

– W zasadzie nic nie przegapiłaś. – mrukną cicho pod nosem po drodze nieprzerwanie idąc wpakował coś do koszyka nawet nie poświęcając produktowi sekundy uwagi.

Fight to FiveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz