XIV

59 4 0
                                    

29 czerwca odbędzie się ostania walka.
6 dni. To będzie koniec. Koniec wszystkiego.

Zaraz wyjedzie Jayce. Właściwie to już powinien startować. Nie pojechałam na lotnisko. Nie miałam ochoty. Nie obchodzi mnie to, że wypadało by go pożegnać. Będzie chciał to będzie pisał. Nie to nie.

Nawet nie wiem dlaczego jestem wobec tego taka obojętna. Przecież byli ze mną. Ale to życie. W nim wszystko kiedyś się kończy. Kończy lub zaczyna.

Nie zmrużyłam dziś oka. Jest 6 rano. Jak inni byli na lotnisku to zgaduję, że za kwadrans przyjedzie Ares. Albo wszyscy. Moje mieszkanie jest po drodze od lotniska do ich mieszkania.

Kołdra pod którą leżę od kilku godzin co raz bardziej mnie parzy. Jest mi gorąco i co raz więcej się pocę. Mimo tego wpatruję się w sufit.

Przed wczoraj odwiozłam Maddison do ośrodka. Pobyt w moim mieszkaniu przeszedł normalnie. Nic się nie wydarzyło. Wydawała się szczęśliwa, że ją zabrałam. I poznała moich przyjaciół. Nie wiem czy to dobrze. Chyba wolałam by się to nie wydarzyło. Rozmawiała z nimi. Złapali wspólny kontakt.

Czekam na walkę. Tak bardzo chcę mieć już to z głowy. Będę miała prawie normalne życie. Prawda? Ale chyba z moim tak się nie da. Mimo wszystko praca w barze i wyścigi brzmią dobrze. Coś co lubię. To najważniejsze. Tak sądzę. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Wiedziałam.

Powoli zeszłam z łóżka idąc w stronę drzwi. Dam sobie rękę uciąć, że to Ares. Przekręciłam zamek powstrzymując się by nie zajrzeć przez judasza. Za drzwiami stał Ares Jackson! I Leila.

– Powinnam wam dać klucze?

– Powinnaś. – odpowiedział Ares.

– Chryste Eden. Ty spałaś w ogóle? – nie odpowiedziałam dziewczynie. Zostawiłam otwarte drzwi a przechodząc przez przedpokój spojrzałam się w lustro. Rzeczywiście nie wyglądam zbyt dobrze. Nienaturalnie biała cera i sine kręgi pod oczami. Z teraz już lekkimi zadrapaniami po wypadku wyglądało to upiornie.

– Kiedy pójdziesz do grobu nie nawiedzaj mnie. Posrał bym się ze strachu.

– Dzięki. – mruknęłam wchodząc do kuchni.

– Kawy, herbaty?

– Kawy – odpowiedzieli równocześnie. Wyciągnęłam trzy kubki. Dlaczego oni do cholery nie mogą zostawić mnie w spokoju.

– Co tu robicie?

– A czy musi być jakiś powód? – nie patrząc na mnie Jackson oparł się o wyspę kuchenną.

– Odwiedzamy naszą przyjaciółkę. – wzruszyła ramionami Leila.

– Okej, a teraz tak serio. – westchnęli zrezygnowanie.

– Andreas kazał cię pilnować bo coś robi – odezwał się w końcu Ares. Kazał mnie pilnować? Och Boże.

– Co robi?

– Załatwia... skąd ty?

– Jak bardzo niebezpieczne? – znów zapytałam włączając czajnik by woda się ugotowała.

– Cholernie.

– Zjebie go — mruknęłam pod nosem wsypując kawę do kubków.

– To pojebane jak dobrze go znasz. Trudno mi w to uwierzyć.

– Co z Allison? – zmieniłam temat.

– Jak to „co z Allison"?

– Gziłeś się z nią?

Fight to FiveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz