Każdy kiedyś poniesie konsekwencje swoich czynów. Ale nie każdy może kontrolować kiedy się to stanie i jaki skutek to przyniesie. Grzesznicy stąpają po tej ziemi licząc minuty, godziny, dni, czy lata do swojej egzekucji. Każdy grzeszy. Duży czy mały grzech. Nikogo to nie obchodzi. Wszyscy skończą w piekle. A zależnie od tego co zrobili przez całe swoje nędzne życie, będą mniej lub bardziej smażyć się w ogniu diabła. W samym środku piekła.
Wczoraj kiedy wstałam rano w mojej sypialni w domu Vincenta, bez pożegnania wyszłam z domu. Żeby uciszyć sumienie napisałam tylko kartkę dla Andreasa bo nie miała bym serca go zostawić bez żadnej wiadomości.
I oczywiście podeszłam też do ojca. Jego ludzie są dobrymi stalkerami a ja potrzebuję kilka asów w rękawie by złamać pewną osobę.
Po wyjściu praktycznie od razu poszłam na siłownie. Siedziałam tam do wieczora katując worki treningowe. Dziś byłam u Maddison. Było normalnie. Powiedziałam, że gadałam z Vincentem ale pominęłam wątek, że jest moim ojcem. Andreas ma rację. Muszę więcej czasu z nią spędzać. Nie wybaczyła bym tego sobie. Nadal wspominam wieczór sprzed dwóch dni. Wywołuje to niemały uśmiech na mojej twarzy.
Siedzę sama w swoim mieszkaniu na kanapie wpatrując się w książkę którą przed chwilą skończyłam. Jest po dwudziestej pierwszej. Ares z Andreasem niedługo po mnie przyjadą. Dziś jako pierwsi. A ja walczę z jego byłą. Żyć nie umierać. Czyż nie? Mój telefon dzwoni.
– Siema, podjeżdżamy pod twoje mieszkanie. Możesz schodzić – szybko się rozłączyłam i wstając zgarnęłam sportową torbę obok mnie. Zamknęłam mieszkanie i zbiegłam na dół po schodach. Zobaczyłam na dole stojącego Range Rover'a chłopaka. Podeszłam do niego i otworzyłam drzwi z tyłu. Niezgrabnie wpakowałam się na fotel dla tego, że auto było cholernie wysokie.
– Eddy dasz radę z tą rudą suką. Wierze w ciebie. Nie daj się wyprowadzić z równowagi tym co będzie pierdolić i będzie git.
– Dzięki za radę, Jackson. – to ja może zamówię sobie trumnę. Andreas siedział z przodu w fotelu pasażera i wbijał we mnie wzrok. I nie wiem dlaczego musiałam przygryźć dolną wargę by nie parsknąć śmiechem. Chłopak sam z uśmiechem odwrócił głowę a Ares wpatrywał się w nas jak w jakiś niedorobionych.
– Czuję, że przeszkadzam. Nie będę wnikał. Nie chce wiedzieć. – dodał kręcąc głową by za chwilę ruszyć z pod mojego mieszkania.
Całą drogę myślałam nad tym jakie umiejętności posiada Anastasia. Albo będzie zajebiście dobrze albo wybitnie chujowo. I nie wiem dlaczego jestem myśli, że ona jest w tym zajebiście dobra. Boże, trzymaj mnie w swojej opiece. Nie miało to prawa zakończyć się pomyślnie.
Kiedy Ares staną w miejscu wygramoliłam się z auta pociągając za sobą torbę. Nie czekając na chłopaków ruszyłam w stronę wejścia. Miałam otwierać drzwi ale ręka Andreasa zrobiła to jako pierwsza. Otworzył prawe skrzydło pozwalając mi wejść jako pierwszej. Przekroczyłam próg a niedługo potem Black stanął u mojego boku. Delikatnie objął mnie ramieniem po czym razem ruszyliśmy w stronę szatni. Było znacznie mniej ludzi ale tylko dlatego, że walka jest za około dwadzieścia pięć minut a tu każdy lubi być na ostatnią chwilę. Znów otworzył mi drzwi i weszliśmy do środka.
– Usiądź. – zrobiłam to co kazał a on zamykał drzwi. Niedługo potem podszedł do mnie kucając przede mną złapał moje dłonie w swoje.
– Spokojnie. Ona nie jest taka dobra jak ci się wydaje.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć...
– W porównaniu do ciebie ona nie biła się z mężczyzną. A już tym bardziej by z nim nie wygrała. – moja głowa od razu natrafiła na jego oczy.
CZYTASZ
Fight to Five
Romance„Był wszystkim. Światłem i ciemnością. Życiem i śmiercią. Smutkiem i radością. Jasnym i ciemnym. Prostym i skomplikowanym. „ To dawno przestało wyglądać tak jak powinno. Upominające się o siebie długi zmarłych rodziców, terminy kolejnych nielegalny...