Rozdział XXXVII - Murzyńskie Zachcianki / 2 część

59 6 0
                                    

Oparłem głowę o szybę w wagonie, wśród melodii akordeonisty, grającego w tle...

Na głowie, odznaczała się blond peruka kobiety, którą prawdopodobnie zabiłem...

Wzięło mnie na przemyślenia...

"Przegrałem... Przegrałem, przez swoją nienawiść, którą odwdzięczyli mi się romowie... Przegrałem... Czas ponieść konsekwencje swoich czynów..."

W słowie "Konsekwencje" miałem na myśli, ciężką walkę z Abramsem, którą miałem zaraz odbyć..

"Gabriel... To od dzisiaj imię wstydu... Natomiast Devoltine, to nazwisko dumne... Dumne, tak samo, jak dumny mogę być z mojego ojca, od którego mam ten wspaniały przydomek..."

Wsłuchiwałem się w melodie akordeonu... Myśląc na temat mojego Amerykańskiego wroga...

- Dlaczego Arbuz? Czemu? - pytałem sam siebie... - Dlaczego ja uciekam? Czy na prawdę? W głębi duszy chcę uciekać... Ale nie mogę tak w kółko robić... Mam parę minut, na to, aby Abrams, znów się przy mnie pojawił... WÓWCZAS ZAWALCZĘ!

***

Wybiła godzina 15:50...

Nagle... Jackson pojawił się obok mnie...

Rozprostował ręce, i krzyknął na cały wagon...

- HI! JACKSON ABRAMS HERE!

W ciszy, nie dawałem po sobie nic poznać... Byłem dobrze ukryty... Chciałem go zaatakować w odpowiednim momencie...

- Gabriel, Gabriel, Gabriel... - zawołał chowając ręce za siebie - where are you?

Nie miałem zamiaru się pokazywać... Zauważyłem nagle, że Abrams, wyjął coś z kieszeni błękitnego garnituru, i dał to dla akordeonisty...

Była to karteczka z Jakimiś nutami...

- Play it! - rozkazał, po czym zaczął ćwiczyć tonacje d - moll...

Muzyk, z uwagą czytał nuty... Natomiast Abrams, oznajmił dla całego autobusu...

- Ta piosenka, jest dla księdza Gabriela Devoltin'a! I kieruję ją bezpośrednio do niego... Play it!

Akordeon poszedł w ruch, a detektyw, zaczął śpiewać...

- Więc... Jego matka to wariatka! Cipa gruba jak sześć cip... Cipa, pinda, lafirynda, tak każdy o niej powie ci...

Melodia, zgrała się razem ze słowami, które mnie realnie denerwowały...

Moja matka nie żyła od moich narodzin... Nigdy się nie dowiedziałem, co się z nią dokładnie stało...

- Wtorek - cipa, środa - cipa, cipa w czwartek w piątek też... - śpiewał, podczas gdy cały wagon zaczął klaskać w rytm - A w niedzielę dla odmiany, super mega cipo zwierz...

Zrobiło mi się na prawdę źle... Najwidoczniej nie wie, że wychowałem się bez matki...

Jednak na ten moment, to nie było najgorsze...

Ponieważ Amerykanin, wykrzyczał na cały pociąg...

- Dobra! A teraz wasza kolej! Znacie słowa!

I nagle, cały wagon zaczął śpiewać tą ów straszną pieśń...

- Więc... Jego matka to wariatka! Cipa gruba jak sześć cip... Cipa, pinda, lafirynda, tak każdy o niej powie ci... Wtorek - cipa, środa - cipa, cipa w czwartek w piątek też... A w niedzielę dla odmiany, super mega cipo zwierz...

Akordeonista przestał grać... Z swojej dumy, uronił jedną łzę...

Ja natomiast, nie miałem zamiaru, ani uciekać, ani płakać...

Finalna SymfoniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz