Rozdział XXVI - Kryształowy Szlak / 5 część

30 7 1
                                    

- A więc, co się tak dokładnie stało?! - spytałem, biegnąc przed siebie z nadzieją, że natrafimy na Belfasta, który ukradł naszą powłokę.

- To był Belfast! - odparła Kobieta, która biegła razem ze mną...

- Nie o tym mówię, co to miało być? - wytłumaczyłem spokojnie - gdy Burnirotas coś powiedział, nagle świat przestał istnieć... Wytłumaczysz mi to?

Gortoga, była wyraźnie zestresowana, a powód był prosty...

- Ty to pamiętasz?! Jak do wafla?!

- Tak - potwierdziłem twardo - pamiętam, dziurę, oraz moją ranę w głowie... Ale nagle, wszystko wróciło do normy... Poza powłoką... Co to ma wszystko znaczyć... A co ważniejsze... Kim jesteś?

Kobieta, zamknęła oczy, i przez chwilę nic nie mówiła, wydawało się jagby coś wspominała...

- Jestem Gortoga... - wytłumaczyła - I tyle ma cię interesować... Jak na razie nie ufam ci na tyle...

Zrozumieć jej myśli, było naprawdę ciężko... Widać było, że coś się stało... Ale skoro, na ten moment, nie chcę nic mówić, to uszanuję jej zdanie...

A Burnirotas biegł metr za nami...

***
Po pięciominutowej gonitwie, zauważyłem daleko przed nami, średniej wielkości człowieka, ubranego w wojskowy strój. Na twarzy, nie miał wąsa, w zamian posiadał okulary z grubymi oprawkami. Jego włosy, były czarne... A zatem, był to Belfast...

Jednakże, była jedna, ważna różnica, miał on w swoich rękach trójkątną skrzynie z powłoką... Najwidoczniej, biegł do niejakiej "Rezydencji Mausera" czyli miejsca, w którym naukowiec, odkrył powłokę, zmieniającą zachowania ludzkie...

Biegł kilka metrów od nas... Był szybki sukinsyn. Postanowiłem, że trochę go zwolnie...

Wyjąłem muszkiet zza pleców, i stojąc spokojnie, wycelowałem w stronę Belfasta... Nie chciałem go zabić, ponieważ za ten czyn, nasza wypłata za powłokę, była by mniejsza...

Wystrzeliłem pierwszą kulę, która... Ledwo trafiła... Prochu, było już mało...

Kula, sprężała w stronę Belfasta... Trafiła w jego łydkę... Chłopak, przewrócił się, a następnie przetoczył się, wstał, i uciekał
dalej...

- Cholera! - pomyślałem w głowie.

Szybko, zasypałem muszkiet prochem i wycelowałem w to samo miejsce... Nacisnąłem spust, a kula wystrzeliła, ledwo metr...

- Co jest? - zastanawiałem się - czy to jest ta przepowiednia? Świętej pamięci Boika? To nie możliwe...

- Gabriel! Co ty robisz? - wrzasnął Burnirotas, który biegł za nami - daj muszkiet dla Gortogi! Ona ma lepszego cela!

Oddałem muszkiet dla dziwnej kobiety... Natomiast ona, wyciągnęła małą sakiewkę z  prochem... Naładowała broń... Dziewczyna wycelowała... I trafiła...

Trafiła w skrzynie z powłoką... Warto zauważyć, iż normalną "Drewnianą" skrzynie... Pocisk z mojego muszkietu, rozwaliłby w drobny mak... Natomiast ten pokrowiec, okazał się być jakiś pancerny... Nawet tak silny manewr, nie zniszczył opakowania...

Powłoka, odleciała z rąk Belfasta jakieś pięć metrów od niego samego... Chłopak stanął, i spoglądał na nas, z wrogim spojrzeniem...

- Nie będę tego ukrywał... - wymamrotał Belfast - z miłą chęcią bym was zabił, za to, o czym mówiliście w restauracji... O MOIM MARNYM WĄSIE!

My staliśmy w ciszy... I czekaliśmy na rozwój wydarzeń...

- MÓJ BRAK WĄSA! CO TO MA BYĆ! NAWET MOJA MATKA MA WIĘKSZEGO! MOJA MATKA! CAŁA RODZINA ZE MNIE SZYDZI OD DZIECKA! JESTEM GÓWNEM! GÓWNEM!

Finalna SymfoniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz