10. Promise

825 41 14
                                    

- Możemy. - burknełam obojętnie.

Początkowo, przeszła przez moją głowę myśl - może jednak nie powinnam go wysłuchiwać, a dać mu do zrozumienia, że ze mną nie jest tak łatwo.
Że nie można podejmować nagłych i bezmyślnych decyzji oraz ranić mnie przez swoją głupotę oraz zazdrość, a potem przychodzić i przepraszać, bo ja przecież i tak, zawsze wybaczę.

Nie chciałam taka być.
Ale byłam.
Za szybko wybaczałam, ale nigdy nie zapominałam.

- To dla ciebie. - powiedział, wręczając mi do rąk, bukiet krwisto czerwonych róż.

Nigdy nie zachwycałam się kwiatami, tymbardziej nie różami.
Sądziłam, iż są zwyczajne i nie mają w sobie niczego fascynującego.

Te, były śliczne.
Inne niż dostawałam zwykle.
Bukiet od Alejandro, był duży, składał się conajmniej z dwudziestu paru róż i obwiązany był złotą wstążką.

- Mam nadzieję że lubisz róże i ci się spodobają. - kontynuował, stawiając pierwsze kroki w moim i Clary apartamentowcu.
- Podobają. - przytaknełam, uśmiechając się słabo. - Dziękuję.

Nie byłam szczególnie rozmowna, nie miałam też zamiaru ułatwiać mu sprawy.
Zepsuł, więc powinien to naprawić.

Bukiet róż, nieco poprawił sytuację i ukoił moją złość, jednak nie był wystarczający.

Alejandro usiadł na brzegu mojego łożka, pytając czy się wyspałam.
Nieraz zadawał głupie pytania, byle by nie trwać w nie miłej atmosferze i ciszy.
Powstrzymałam się od powiedzenia tego, iż nie wyspałam się wcale i noc minęła mi okropnie, a to połowicznie, nie zganiając winy, przez niego.

Ja, w tym czasie, szukałam miejsca, na bukiet róż.
Finalnie, wcisnełam je, do złotego wazonu, który sterczał na stoliku.

- Więc, o czym chciałeś porozmawiać? - chrząknełam, siadając na fotelu, tuż obok łóżka.
- Jesteś na mnie zła, prawda?
- Dziwnie by było, gdybym nie była. - prychnełam cicho. - Cóż, jestem i nie rozumiem czemu tak postąpiłeś. - oznajmiłam oschle, zakładając nogę na nogę.
Zabrzmiałam jak nie ja.
Mój ton głosu był o wiele poważniejszy, niż miałam w założeniu.

- Zdajesz sobię chyba sprawę, że González i Gavi, nie przyszli na basen żeby sobie popływać, oni...
- Skąd niby wiesz? - przerwałam.
- Znam ich. Pewnie usłyszeli że wybieramy się razem na basen i uznali, że muszą nam to zepsuć.
- Ja też znam Pedro. - zaoponowalam od razu. - Po co miałby coś nam psuć? On taki nie jest.
- Okej, Valerie, rozumiem ale - westchnął. - González nie jest taki, jaki był trzy lata temu. On wie, że mamy dobrą relację i chce to zepsuć.

Zaczełam mieć mętlik w głowie.
Każdy mówił co innego.
Alejandro, Sira, Clara czy nawet Pedri.
A ja, nie wiedziałam kto miał rację.

- Miałeś mi wyjaśnić dlaczego tak zareagowałeś kiedy rozmawialiśmy. - zmieniłam temat.
- A, no tak. - podrapał się po karku. - Ja też nie jestem święty, wiadomo. - zaczął, a kąciki jego ust lekko drgneły, tak jak moje. - Będę szczery. - stwierdził na wstępie.
- Zawsze bądź szczery. - powtórzyłam jego słowa, które skierował do mnie, pewnego ranka, kiedy to siedzieliśmy razem na plaży, a ja zwierzałam mu się z tego, co mnie trapi.

- To był nagły przypływ emocjii. - powiedział, po chwili ciszy. - Nie myślałem nad tym co robię. Po prostu, wszystkie złe emocje, jakimi darzyłem Pedriego, się skumulowały. - mówił, bawiąc się palcami u swoich rąk.
Nie patrzył mi już w oczy, co było, naprawdę rzadkością.
- Darzyłeś? Czyli już nie darzysz? Pogodziliście się, tak? - pytałam, mając ogromną nadzieję, że po burzy nadejdzie słońce.
- Cóż. - westchnął. - Nie gadaliśmy. - wzruszył ramionami. - I nic, jak narazie, się nie zmieniło. Przykro mi.

do you still love me? || pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz