17. Do you still love me?

1.1K 48 3
                                    

Otworzyłam oczy dopiero wtedy, gdy poczułam mocny ból w kręgosłupie, nieprzyjemny zapach w powietrzu oraz suchość w gardle.

Przecierałam powieki i rozciągałam plecy, widząc śpiącego chłopaka.
Alejandro leżał na lewej połowie łóżka, wciąż wyglądając jak nieżywy, choć w tym wszystkim był też kawałek beztroskości.

Wstałam z fotela i niemal na palcach podeszłam do łóżka, lekko się nachylając.
Naciągnełam kołdrę na jego odkryte ciało, bo podmuch delikatnego wiaterku dawał po sobie znać, a ja nie chciałam by w tak ważnym momencie się przeziębił.

Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, dochodząc do wniosku, że wszystko wraca do normy.
Że Alejandro znowu miał być moim dawnym Alejandro.
Tym, który umiał rozbawić mnie do łez i tym, który zabierał mnie na spacery czy poranne bieganie, byle by pogadać o pierdołach.

Uśmiech sam z siebie, wpełzał na moje wargi, kiedy zrozumiałam ile ten jeden człowiek, poznany niecały miesiąc temu, zmienił w moim życiu. I we mnie.

Patrzyłam na niego długo.
Ktoś, mógłby uznać że zachowywałam się jak wariatka, patrząca się w jeden punkt przez naprawdę długie minuty.
Ale ja po prostu, patrzyłam na osobę, która jednocześnie tak bardzo mnie zraniła, a zarazem pokazała że prawdziwi przyjaciele zawsze się pogodzą.

Ocknełam się dopiero wtedy, gdy Alejandro niespodziewanie otworzył oczy.
Z początku, nie wiedział co się dzieje, patrząc na zakamarki swojego pokoju i ocierając powieki.
Natomiast, kiedy dostrzegł że nie jest w pokoju sam, wyraźnie zmarszczył brwi i nos.

- Valerie, co tu robisz? Boże, dlaczego tak cholernie boli mnie łeb? - zapytał retorycznie, ciężko wzdychając.
- Coż, może dlatego że wczoraj wieczorem, byłeś w klubie i wychlałeś mnóstwo alkoholu. - odparłam, unosząc kpiąco brew.

Choć, wczoraj do śmiechu nie było mi ani trochę, musząc wygłaszać na środku parkietu przemowę, jak bardzo zależy mi na tym głupim Hiszpańskim piłkarzu.

Balde rozszerzył oczy, a ja byłam pewna, że przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się poprzedniej nocy.

- Błagam, nie mów, że widziałaś mnie w takim stanie. - westchnął męczęńsko, chowając twarz w dłoniach.
- Alejandro, od tego są przyjaciele. - powiedziałam pewnie, pociesznie się uśmiechając i zbliżając się do łóżka, na którym leżał.

Usiadłam na jego brzegu i popatrzyłam mu prosto w oczy, które wciąż były nieco zakrwawione, zaspane ale jakie szczere.

- Hej, wiesz że już wszystko jest okej. Dalej jesteśmy przyjaciółmi i już zawsze nimi będziemy. - stwierdziłam, gładząc jego dobrze zbudowany bark.

Chłopak przełknął ślinę, po czym popatrzył na mnie wzrokiem, którego nie umiałam rozszyfrować.
Było w nim zbyt wiele emocjii.

Ale to dobrze, bo w końcu nie był tym Alejandro, co przez ostatnie dwa dni.

- Zawsze? - wyszeptał, a jego głos był zarazem przepełniony kpiną, jak i bólem. - Val, mieszkasz na Teneryfie, a ja w Barcelonie. - prychnął, a ja automatycznie zrozumiałam. - To odległość prawie trzech godzin. Nawet jakbyśmy chcieli, nie dalibyśmy rady widywać się częściej niż raz w miesiącu. - mówił, a każde jego kolejne słowo, dawało mi do zrozumienia, że miał rację. - Nie ważne jak daleko zajdziemy, mundial kończy się za tydzień. A potem co? - parsknął gorzko. - Każdy wraca do domu, do rzeczywistości. Ja do codziennych treningów i meczów, a ty do studiów i pracy. I mimo, że tego nie chcemy, taka jest rzeczywistość. Bo wszystko co piękne, kiedyś się kończy, Valerie.

Chryste, nie powiedział tego.

Moje oczy, chcąc nie chcąc, zapełniły się łzami.
I tak, to prawda, że zbliżał mi się ten czas w miesiącu, kiedy wzruszałam się cały czas, miałam ochotę na masę słodyczy i na czyjąś bliskość.

do you still love me? || pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz