9. Destiny or bad luck?

748 28 6
                                    

Niedziela była dla mnie dniem, który otworzył mi oczy na wiele spraw.

Nie pamiętałam już praktycznie nic, co działo się po mojej rozmowie z Pedro.
Jednak, tego o czym mówił, nie dało się zapomnieć.
Jedno było pewne - wróciłam do hotelu autokarem, wraz z piłkarzami, po czym poszłam zasnełam, niczym małe dziecko.

Zaczęłam nowy tydzień, wstając około dwunastej, tym samym, wysypiając się jak nigdy.
Przetarłam powieki, rozciągnełam się i jak codzień rano, powędrowałam do łazienki przemyć twarz.

W poniedziałek, trening się nie odbył.
Enrique postanowił dać wszystkim dzień wolny, z czego, nie powiem, byłam bardzo, a to bardzo, zadowolona.
Tym samym, nie miałam żadnych planów na ten dzień.
Co było, ani trochę, do mnie nie podobne, bo zwykle miałam rozpisany cały harmonogram, co będę robić i kiedy.

Odpaliłam telefon i odrazu, rzuciła mi się w oczy wiadomość od Balde.

Alejandro
Miłego dnia, Val!

On zawsze umiał sprawić że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a dzień będzie lepszy.

Valerie
Dziękuje! I nawzajem. Co dziś robisz?

Odpowiedź dostałam niemalże odrazu.

Alejandro
Wieczorem idę na miasto z rodzicami i bratem. A teraz, w cholerę się nudzę. A ty?

Valerie
Nie mam planów. Ani na teraz, ani na później. Ale, miłego wieczoru z rodziną.

Sądziłam, iż na tym zakończy się nasza konwersacja. Jednak, Alejandro miał nieco inne plany.

Alejandro
Może jakieś bieganie? Razem.
Nie przyjmuję odmowy.

Parsknełam cicho, ale na tyle głośno, że Clara, stojąca parę metrów ode mnie i robiąca sobie cappucino, zdołała to usłyszeć.
- Z kim piszesz, że się tak szczerzysz? - zapytała żartobliwie. - Czyżby z moim kuzynem?
- Och, w żadnym wypadku. - odparłam sarkastycznie.
- Pf. - prychneła. - Jasne że z nim. - powiedziała sama do siebie.

Valerie
Nie raczyłabym odmówić. Za dziesięć minut pod hotelem. Do zaraz!

Rzuciłam telefon na łóżko i biegiem ruszyłam do łazienki, by związać włosy i przebrać się w nieco luźniejsze ciuchy.

Tak jak zapowiedziałam, tak punktualnie, pojawiłam się przed hotelem.
Nawet się nie zdziwiłam, gdy zobaczyłam że Alejandro, już na mnie czeka.
Zawsze był pierwszy.

Chłopak powitał mnie szybkim, ale czułym uściskiem.
A potem, ruszyliśmy truchtem w stronę plaży.
Bo to właśnie, brzegiem falistej wody, najbardziej lubiliśmy biegać.

Mało gadaliśmy. A jeśli już do tego dochodziło, to o meczu albo jakiś błahostkach.

Jednak, bardziej skupialiśmy się na biegu.
Żadną nowością nie było też to że, nie nadążałam za Balde, który był szybki niczym błyskawica.

Mieliśmy już to w takiej naszej, malutkiej tradycji że po wyczerpującym biegu, szliśmy do naszej ulubionej lodziarni w Doszy i kupowaliśmy tam trzy gałki lodów, na jakie danego dnia, mieliśmy ochotę.
A bardziej, to Alejandro kupował.
Był uparty jak nie wiem co, i mimo to iż wielokrotnie mówiłam że mam sporo własnych pieniędzy, on stawiał na swoim.

Około czternastej, spoceni i wymęczeni, wróciliśmy do hotelu.
Stawiliśmy się idealnie w porze obiadowej i większość naszych znajomych, kierowała się akurat do jadalni.

do you still love me? || pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz