Minęły dwa dni. Nieco długie, przyjemne, będące swoistą końcówką lata. Ludzi rzeczywiście przybyło. Hermiona nie poruszała więcej tego tematu by nie denerwować Rona, jednak w głowie Harrego wciąż było to niepokojące i dziwne, trzymające go w nocy nieco dłużej uczucie, że coś jest nie tak. Chcąc nie chcąc, wyczekiwał powrotu Malfoya. Nie, bo się martwił. Po prostu byłby spokojniejszy, wiedziałby, iż nic takiego się nie szykuje. Żadna walka, żaden kolejny problem, który sprawiłby, że cała trójka musiałaby sie znow narażać. W pewnym sensie, on także miał dość. Był trochę zmęczony. Więc wyczekiwał. Jednak nastolatek nie wracał.
Paranoja Pottera w końcu osiągnęła tak wysoki stopnień, że nawet teraz, gdy już dawno powinien spać, myślał o tym, jaki mógłby być powód braku znienawidzonego blondyna w Hogwarcie. Przechadzał się przez ciemne korytarze, z peleryną niewidoką na plecach i mapą huncwotów w prawej ręce, by sprawdzić czy na pewno po szkole nie buszuje teraz ktoś, kogo nie chciałby spotkać. Ostatnim razem był to Peter Pettigrew, który okazał się żywy mimo zapewnień wszystkich dookoła. Chłopak nie myślał o swojej fiksacji jak o odmianie nerwicy, choć zdecydowanie nią była i to był fakt nie do podważenia. Ale czy można mu się dziwić?
Hermiona nic nie wiedziała o jego wymykaniu się po nocach, ani bezsenności, a Ron, cóż, czy w ogóle by się tym przejął? Z zasady podchodził do życia dość "luźno", poczucie stresu było dla niego raczej obce. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy bruneta.
Gdy jego nogi obijały się rytmicznie o posadzkę na długim, ciemnym korytarzu poczuł nagłe zimno na karku. Zatrzymał się od razu, jak sparaliżowany, rozglądając się w ciemności za czymkolwiek, co mogło wywołać to uczucie. Zaraz potem dotarł do niego ból. Tępy, ale mocny, pochodził z rozpościerającej się na czole blizny i pulsował mocno. Harry syknął, zapominając o zachowaniu ciszy a jego dłoń natychmiastowo powędrowała do tego miejsca.
Co to ma być..?
Wyciągnął różdżkę. Światło z jej końca zgasło, a on ustawił się w gotowości, jakby miał zaraz podjąć ważną walkę. Ciężko powiedzieć czy to odruch wyrobiny przez lata, przyzwyczajenie czy może zwykły instynkt...
Wykonał kilka kroków, cichych, ostrożnych... A potem usłyszał jęk.
Pytające spojrzenie prędko pojawiło się na twarzy chłopaka, a żałosny dźwięk nasilił się, gdzieś niedaleko, w rogu korytarza.
Potter ruszył tam nie do końca pewien czy to dobry pomysł, jednak ciekawość wzięła górę i po chwili kroczył już pewnie i szybko, przez ciemne drogi Hogwartu.Wydawało mu się, iż zna ten głos. Kojarzył się z czymś, był podobny do jakiejś małej części głęboko zakopanych wspomnień, których za cholere nie mógł teraz przywołać. Dźwięk był bolesny, długi, dodatkowo łączył się z dźwiękiem chaotycznego wicia się na posadzce.
Harry poczuł jakby serce mu podchodziło do gardła im bliżej był, a jednak nie mógł się już zatrzymać. Coś go ciągnęło. Gdy zbliżył sie już na tyle aby ujrzeć skomlącą na zimnej podłodze osobę, przystanął gwałtownie.Strach został rozwiany a dziwne uczucie skołowania i niezrozumienia zalało jego wnętrze.
- Malfoy..? - Wymamrotał, nakierowując na nowo rozpalone światło na twarz chłopaka.
Ten jęknął znowu, zmarszczył mocno jasne brwi i odwrócił głowę z drugą stronę. Harry przyglądał mu się dokładnie. Był skulony, drżał, jego jasną skórę pokryły ciarki...
Nigdzie nie było śladu krwi, ani w ogóle żadnej rany... To wprawiło gryfona w jeszcze większą konsternację.
Mimo to, widząc nastolatka w takim stanie zawitało w nim nowe, dziwne uczucie. Oprócz oczywistej ciekawości i niezrozumienia jakaś część jego zakazała mu ostro zostawienia tak Dracona. Wiedział, że mu pomoże już gdy go zobaczył i było to niepodważalne, zakodowane w jego głowie. Miał dobre serce, poza tym nigdy nie widział rówieśnika w takim stanie.- Malfoy, słyszysz mnie? - Zapytał głośniej, klekając przy nim.
Jego dłoń wylądowała na ramieniu blondyna, a on jęknął tak głośno, że nagle wspomnienie atakującego go Hardodzioba w końcu pojawiło się przed oczami Harrego. Więc stąd znał ten dźwięk bólu...
Mimo to, stres ścisnął go za serce.
Co mu jest, przecież nic go nawet nie drasnęło, dlaczego tak go boli..? Może to jakieś zaklęcie? On mnie w ogóle słyszy?
- Malfoy!
Ślizgon zabrał jedną rękę, dotychczas ułożoną na podwiniętych pod brodę kolanach i złapał Harrego za koszule gwałtownie, jakby był na tonącym statku, a Potter był ostatnią wolną szalupą. Otworzył srebrne, zimne oczy. Jego źrenice były zwężone, a same spojrzenie pełne strachu, spanikowane. Nikt, nigdy nie zobaczył go takiego i Harry za pewne będzie też ostatnią osobą która miała okazję. To wywołało jakieś ukłócie w Potterze. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, teraz naprawdę był spięty, zmartwiony o chłopaka. Jego ramię odruchowo otoczyło blondyna, chciał pomóc mu wstać ale spotkał się z kolejnym syknięciem z jego strony.
- Malfoy, powiedz mi co się dzieje, mam cie wziąć do skrzydła? - Zapytał już zdenerwowany, spięty.
Wzrok półprzytomnego chłopaka skierował się prosto na gryfona. Patrzył w jego zielone, zestresowane oczy i niemal od razu zmiękł. Zamiast pogardy, brunet spotkał się z żalem, niepewnością.
Cholera, czemu on... uh, jest chory? Musi być, albo to jakieś zaklęcie, na pewno! Nigdy nie widziałem tego spojrzenia, nigdy! Niemożliwe żeby patrzył tak na mnie...
- Harry... - Wyszeptał cicho srebrnooki, a jego ton jakby roztopił serce gryfona prawie natychmiast.
Przez moment nie pojmował co się właśnie stało, jednak nim zdążył się zapytać, ślizgon ponownie zamknął oczy a jego ciało zrobiło się dziwnie lekkie...
Morderczy znak na przedramieniu palił, jednak Harry był w zbyt dużym szoku by go w ogóle zauważyć.
CZYTASZ
Killing task - DRARRY 18+
FanfictionZabicie twojego największego wroga nie wydaje się problemem. Oczywiście, jeśli nie jesteś w nim zabójczo zakochany. JEST TO FANFICION, ŻADNE POSTACIE NIE NALEŻĄ DO MNIE, OKŁADA TEŻ, DUŻO GEJOZY, BAW SIE DOBRZE I NIE PSUJ ZABAWY INNYM, DZIĘKI, DOWIDZ...