~ Harry ~

94 3 0
                                    

- Harry... Harry, chodź do mnie...

- Zostaw mnie!

- Nie mogę cię zostawić... jestem częścią ciebie, jak mam nagle zniknąć..?

- Nie jesteś częścią mnie! Jesteś... jesteś...

- Kim, Harry?

- Jesteś potworem!

- Jestem potężny. Ale to smutne, że uważasz mnie za potwora, bo wychodzi na to, że sam nim jesteś...

●●●●●●●●●●●●●

Obudził się niemal z krzykiem. Gdy zaczęły docierać do niego dzięki z zewnątrz, dopiero wtedy poczuł ogromną ulgę w ciele. Koszmary powróciły. Teraz niemal każdej nocy je miewał, ciągle czuł się zmęczony, ale bał się kłaść z powrotem z obawy przed kolejnymi koszmarami. To było jakieś piekło...

Wychodząc z łóżka, przeszły go ciarki. Ile by dał za chociaż jedną noc spokojonego snu...

Ron na niego patrzył ostrożnie,jakby swoim niepewnym wzrokiem chciał zapytać co się stało. Potter wypuścił głośno powietrze z ust.

- Stary... - Zaczął.

- To nic. - Mruknął brunet w odpowiedzi. - Jest okej... po prostu zły sen.

Rudzielec po dłuższej chwili wrócił do ubierania się. Drugi gryfon natomiast przetarł powoli twarz, zmęczony. Boże, jak strasznie miał dość... cisza między nimi nie trwała długo.

- Wiesz, ostatnio... dużo masz tych złych snów. - Wymamrotał.

Harry znów zwrócił na niego swój wzrok.

- Wiem, Ron. Wiem...

○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○

Będąc szczerym, Potter zapomniał o meczu qudditcha. Ostatnio działo się tak dużo, że mimo jego szczerej miłości do tego sportu, zupełnie wyleciało mu to z głowy. A przecież był w drużynie, na ważnej pozycji. Śniadanie smakowało mu mniej niż zwykle, jego przyjaciele się do niego nie odzywali, prawdopodobnie zmartwieni, wymieniając co chwilę porozumiewawcze spojrzenia. Potter w sumie był wdzięczny, bo ilekroć w innych sytuacjach próbowali go pocieszać, kończyło się to jego irytacją i poczuciem, że sam nie może sobie poradzić.

Gdy zjedli, on i Weasley udali się do swojej drużyny. Prawdę mówiąc, zielonooki nawet nie wiedział z kim dziś mieli grać. Coś mu się kojarzyło, że z Ravenclawem, jednak nie był do końca pewien. Uciekając myślami nawet nie usłyszał jak Wood wspominał o Slytherinie, Malfoyu, ani nawet jak wepchneli go niemal na miotłę. Jego świadomość znowu pojawila się w odpowiednim miejscu kiedy był już w powietrzu, obok swojego przyjaciela. Podniósł wzrok, rozglądając się po boisku i z wielkim rozczarowniem oraz wyraźną chęcią ucieczki zobaczył parę srebrnych oczu. Ku jego (chyba) szczęściu, drugi chłopak wydawał się tak samo rozkojarzony jak on...

- Potter? - Zdążył powiedzieć blondyn zdziwiony, zanim jakiś gryfon nie przeleciał centralnie obok niego, prawie zrzucając go z miotły.

Harry chciał coś odpowiedzieć, ale było już za późno, bo porywczy ślizgon natychmiast oprzytomniał i rzucił się przodem za zniczem, którego Potter chyba zapomniał, że też miał gonić. Dopiero po kilku sekundach Harry zdał sobie sprawę co ma robić i popędził za Malfoyem, który teraz był bliżej znicza niż kiedykolwiek wcześniej. Harry poczuł jakiś stres. Do jego głowy zaczęły docierać głosy, dziwne, ochrypłe, szeptające jego imię. Niebo nieco pociemniało. Nagle głowy wszystkich, łącznie z uczestnikami meczu uniósły się wyżej. Harry poczuł jak zaczyna braknąć mu powietrza. Nie zatrzymał się ani na moment, wiatr dalej muskał jego włosy mocno, a on leciał do przodu czując jak ból i mętlik w głowie nie pozwala mu ani na moment zwolnić. Wtedy był krzyk, kobiecy. A potem kolejny. W końcu ktoś się odważył:

- Voldemort!

A gdy Harry podniósł głowę z powrotem jedyne co mógł zobaczyć to ogromny, przerażający znak śmierciożerców, który rozświetlał całe niebo. Wszyscy wpadli w panikę. Mecz został zakończony bez słowa, gdy przerażeni uczniowie próbowali zejść na ziemię najszybciej jak było to możliwe. Zaczęli zbiegać z trybunów. Ron niemal spadł z miotły próbując dostać sie do Hermiony. Harry może nawet i lepiej ogarnąłby ten cały chaos, przyswoiłby go, ale w tym momencie był o jeden krok od zemdlenia na miotle. Najpierw pomyślał o swojej przyjaciółce. Potem o Ginny. Chciałby pobiec do niej tak jak Ron wcześniej do gryfonki, ale na ten moment sam nie mógł zejść z miotły a krzyk, wszystkich, wszędzie mu w tym nie pomagał. Przed jego oczami zaczęły zbierać się mroczki, a potem jego głowa opadła i poczuł jedynie jak leci z ogromną siłą ku dołowi. Ale potem, w tej ciemności która go ogarnęła, poczuł jak oplatają go jakieś delikatne, miękkie dłonie. Próbując rozwikłać kim była ta osoba, odpłynął zupełnie.

○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○○

Przyjemne gorąco dotarło do jego ciała. Ocknął się, nie widząc ile minęło i przez moment nawet gdzie jest. Wiedział tylko, że potworny ból blizny ustał. Harry przetarł swoje zielone, sarnie oczy, a potem poczuł pod rękami przyjemny materiał. To kołdra. Był w skrzydle szpitalnym. Nagle jego świadomość wróciła do stanu sprzed wczoraj i odetchnął z ulgą.

- Halo? - Zawołał pytająco, mając nadzieję otrzymać jakąś odpowiedź od Panny Pomfrey.

To się jednak nie stało, więc Gryfon wstał ostrożnie, dotykając nagimi stopami lodowatej posadzki.

- Lepiej leż. - Doszedł do niego dobrze mu znany głos.

Odwrócił się prędko.

- Draco.

Ślizgon stał z boku małego łóżka, lustrując chłopaka swoim zimnym wzrokiem. Na jego baldej twarzy odbijały się delikatne płomyki ognia z świec dookoła, a jego jasne włosy były wyjątkowo w nieładzie. Wyglądał, jakby był już tam długo.

- Co tu robisz? - Zapytał ciszej, pytająco.

- Zmartwiłem się.

Killing task  - DRARRY 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz