☆Dalej oddycha☆

122 10 1
                                    

Siedzieliśmy z Hectorem w jego kajucie, czekając na naszego gościa.

- Traktujesz ją lepiej niż zapewne traktowano ją w Port Royal. - stwierdziłam, gdy załoganci zaczęli powoli szykować wieczerze

- Ona odda nam swoją krew, abyśmy mogli zdjąć z siebie klątwę. Chwila miłego traktowania jest pochlebna w naszą stronę. - odparł, po czym do środka ktoś zapukał - Wejść! - drzwi się otworzyły, a przez nie weszła dziewczyna

Skinęła głową.

- Usiądź. - rzekł Barbossa wskazując miejsce u szczytu stołu

Kamraci dołożyli jedzenie, ułożyli sztućce oraz zapalili świece, a następnie wyszli zostawiając nas samych.

Blondynka jak na osobę z manierami przystało, zaczęła jeść małymi kęsami przy użyciu sztućców. Strasznie dziwnie mi się na to patrzyło, bowiem ja nie mogłam tego zrobić, choć bardzo pragnęłam.

Kapitan westchnął z uśmiechem.

- Nie musisz dbać o maniery, nikt się nie zgorszy. Na pewno jesteś głodna. - 

Dziewczyna spojrzała na niego, później na jedzenie i nagle chwyciła w dwie ręce mięso jakby co najmniej nie jadła pare dni. Wgryzła się w nie jak dzika zwierzyna w ofiarę. Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia. 

Hector nalał jej wina do kielicha.

- Skosztuj wina. - podał jej go pod nos, na co ona rzuciła jedzony chleb i zaczęła opróżniać naczynie

Wciąż lekko zszokowany jej postawą, spojrzał na mnie przelotnie, lecz ja miałam taki sam wyraz twarzy.

- I jabłek, są pyszne. - złapał jeden owoc w dłoń z uśmiechem

Blondynka spoglądnęła na Jacka, po czym przeniosła wzrok na mojego ojca.

- Jest zatrute. - zaśmialiśmy się obydwoje

- Nie mamy powodu, żeby cię zabić. - oznajmił

- Więc mnie wypuśćcie, dałam wam wasze świecidełko. - odpowiedziała z nadzieją

- Nie wiesz co to jest, prawda? - 

- Piracki medalion - rzekła przekonana o swej racji

- To złoto Azteków. Jedna z ośmiuset osiemdziesięciu dwóch sztuk złota przekazanej w kamiennej skrzyni, Cortezowi. Miało to powstrzymać żeś jaką dokonywały jego wojska, ale Cortez był nienasycony, więc pogańscy bogowie rzucili na ten skarb straszliwą klątwę. -

- Każdy kto weźmie ze skrzyni choć jedną sztukę złota, będzie na zawsze przeklęty. - dopowiedziałam zakładając nogę na nogę

- Nie wierzę już w historie o duchach. - powiedziała z takim uśmiechem jakby mówiła do zbyt naiwnego dziecka

- Aye! - wstał z krzesła - Tak pomyślałem, gdy usłyszałem historie o przeklętym skarbie, znajdującym się na wyspie, którą znajdzie tylko ten kto wie gdzie leży. - stanął za jej krzesłem i nachylił się - Znaleźliśmy wyspę i skrzynie, a w niej złoto. Zabraliśmy je całe! - sięgnął ręką w przestrzeń, łapiąc jedynie powietrze - Aby je przepijać, przejadać i spędzać w miłym towarzystwie. - nachylił się z jej prawej strony - Z czasem, jednak napoje nie gasiły naszego pragnienia, jedzenie miało gorzki smak, a miłe towarzystwo nie zaspokajało naszej rządzy. Jesteśmy przeklęci. Zaślepiła nas chciwość, której ulegliśmy. - małpka zaczęła strasznie energicznie skakać, więc oboje do niej podeszliśmy - Jest, jednakże sposób, aby zdjąć klątwę. Trzeba zwrócić wszystkie sztuki złota i zapłacić za przelaną krew. - stanęliśmy po dwóch różnych stronach mebla - Dzięki tobie mamy ostatnią sztukę. - rzekł, po tym jak Jack zeskoczył z jego ramienia na podłogę

- A zapłata za krew? - spytała skonfundowana

- Dlatego cię nie zabijemy. - 

- Jeszcze - dodałam i oboje uśmiechnęliśmy się szyderczo

- Jabuszko? - zaproponował

Dziewczyna odtrąciła jego dłoń, a następnie wstała celując w niego nożem. Uciekła za filar, a mój ojciec stanął z nią ponownie twarzą w twarz. Spojrzała przez drugą stronę kolumny, co także uczynił Hector wydając głupi dźwięk. Blondynka chciała uciec, lecz została złapana. Szybko się odwróciła i wbiła swoją broń w klatkę piersiową kapitana. Odsunęła się od niego dysząc piskiem, a ja w tym czasie do nich podeszłam. Barbossa złapał za rękojeść i wyciągnął nóż z ciała, na którym była jego krew, na co dziewczyna prawie zemdlała.

- Jestem ciekaw co planowałaś zrobić, po tym jak mnie zabijesz. - ona z ciężkim oddechem zaczęła się cofać do wyjścia

Po chwili, przez swoją nieuwagę, trafiła na pokład z załogą, która składała się aktualnie z samych kości i postrzępionych na nich ubrań.

- Zaraz nauczę ją szacunku. - chciałam coś zrobić, bo przecież wbiła bezczelnie nóż w pierś mojego ojca

- Spokojnie Bello - zatrzymał mnie - Spotkanie z załogą, będzie dla niej wystarczającą nauczką. - 

Przyglądaliśmy się jak trafia od jednego do drugiego, oczywiście próbując uciec, lecz trafiała na gorszych od poprzednich. Cały czas krzyczała i piszczała, czego nie dało się już słuchać. Wymieniłam tylko wołające o pomstę do nieba, spojrzenie z Hectorem. 

W końcu trafiła pod schody prowadzące na mostek kapitański. Chciała się tam ukryć, jednakże Jack ją wystraszył. Ruszyła w naszą stronę. Zapewne marzyła o wbiegnięciu do środka, lecz Barbossa złapał ją i obrócił w stronę przeklętych załogantów.

- Spójrz! Przy księżycu widać kim jesteśmy. - spojrzała w górę - Nie jesteśmy żywi, więc nie możemy umrzeć, lecz nie jesteśmy martwi. - odwrócił ją do siebie - Zbyt długo, nie mogę zaspokoić pragnienia. Zbyt długo, głoduję i nie umieram. Nie czujemy już nic. Ani wiatru na twarzy, ani morskiej bryzy, czy ciepła kobiecego ciała. - wystawił rękę w jej stronę, która stała się samy kośćmi, na co patrzyła z przerażeniem - Lepiej zacznij wierzyć w duchy, bo cię otaczają. - stanęliśmy cali obydwoje w blasku księżyca ukazując kim teraz jesteśmy

Hector otworzył butelkę zębami, a następnie, zaczął łykać płyn, który rozlewał się po jego żebrach. Dysząc ze strachu, uciekła z powrotem do kajuty, na której drzwiach Barbossa rozbił butelkę, po czym z hukiem je zamknął. Zaśmialiśmy się, co poczyniła również załoga.

- Na co czekacie?! Wracać do roboty! - warknął

~☆~

Minęło pół nocy, a córka Buciora nie przestała płakać. Mając już tego dość za każdym razem jak przechodziłam obok kajuty, postanowiłam uciszyć tego wyjca.

Weszłam do pomieszczenia. Dziewczyna siedziała skulona w kącie i płakała jakbyśmy co najmniej skazali ją na tortury. Widząc mnie, przerażenie w niej wzrosło, a mi to jak najbardziej było przychylne. Chwyciłam ją za włosy, następnie zmusiłam do wstania. 

- Proszę! Ja nic nie zrobiłam! - łkała, gdy szłyśmy w stronę stołu

- Uwierz mi, zrobiłaś aż nadto. - rzekłam, po czym uderzyłam jej głową o stół, żeby padła na deski

Westchnęłam zadowolona. Nareszcie trochę ciszy.

- Co zrobiłaś? - usłyszałam, kiedy tylko opuściłam pomieszczenie

- Wyświadczyłam wszystkim obecnym przysługę, nie musisz mi dziękować. - rzuciłam

- Nie możemy jej robić krzywdy. -

- Nie możemy jej zabić, jeszcze. Nikt nie mówił nic o lekkim uderzeniu. Ty naginasz kodeks, ja twoje własne słowa. - uśmiechnęłam się wiedząc, iż wygrałam

- Lekkiej krzywdzie? - 

- Dobrze wiesz, że jestem zdolna do takich rzeczy, które przy tym są niczym zatoka, a ocean. Zresztą tak lekkie, ponieważ ona dalej oddycha. - odparłam 

Beyond The Horizon | Captain Jack SparrowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz