Mam już serdecznie dość tej wyspy. Cała ta podróż na nią niezmiernie mi się dłużyła. Na szczęście już dotarliśmy. Ojciec nakazał, abym poszła po Turnera. Przejęłam klucze i udałam się pod pokład. Zatrzymałam się w połowie schodów, bowiem masz więzień zadał pewne pytanie.
- Znałeś Williama Turnera? -
- Billa Buciora? Znałem go. - zaczął Pintel - Nie podobała mu się ta - nie usłyszałam więcej, bowiem u szczytu schodów, znikąd pojawił się Barbossa
- Na co czekasz? - zapytał skonfundowany
- Wydawało mi się, że jeden stopień jest pęknięty. - skłamałam bez zawahania
- Dlaczego w moim życiu musi być tyle kłamstw? - pomyślałam - Cóż to za ironia, piratka nie chce żyć wśród kłamstw. Ale kłamstwa wewnątrz rodziny to nie te same, które definiują nas kim jesteśmy, prawda? -
- Widzę, jednak że wszystko z nim w porządku. - dodałam, po czym dokończyłam moją wędrówkę w dół z Hectorem, bosmanem i Twiggiem za mną
- Przyprowadźcie go. - rozkazał kapitan, rzucając w Ragettiego kluczami, które przed momentem ode mnie wziął
~☆~
- Nie masz się czego bać, to raptem pare kropli krwi. - usłyszałam wypowiedź Pintela do naszego więźnia, gdy wchodziliśmy do jaskini
- Jest tylko pół Turnerem, rozlejemy ją całą. - wtrącił Twigg
- Nie mogę się doczekać. - rzekłam spoglądając na chłopaka
Stanęliśmy z ojcem po dwóch stronach skrzyni ze skarbem Corteza. Turnera za skrzynią trzymali Koehler oraz Twigg. Reszta załogi stanęła przy stosie złota i , zachęcana przez mojego ojca, krzyczała coraz głośniej i szybciej.
Piraci nachylili chłopaka nad skrzynią. Hector wziął sztylet do ręki i podniósł go podnosząc okrzyki załogantów jeszcze bardziej.
Zaczęłam nareszcie napawać się tą chwilą. Za moment to piekło się skończy i znów będziemy wolnymi ludźmi. Ponownie poczuję jedzenie i rum w żołądku. Wiatr na twarzy i ciepło mojego ojca, gdy uściskam go.
Po chwili Barbossa zabrał głos.
- Przez krew rzuconą, przez krew - nie skończył zdania, bowiem dostrzegł coś co ja również wypatrzyłam w tłumie sekundę wcześniej
Mianowicie, zdrowy i bez skazy, u podnóża góry złota stał nie kto inny niż przeklęty Jack Sparrow. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, gdyż jakim ulicha cudem mógł on wydostać się z wyspy.
I gdzie jest ta blondwłosa wywłoka, z którą go zostawiliśmy?
Być może ją zabił, chociaż to by było w ogóle do niego niepodobne.
- Jack! - Turner uniósł głowę z nadzieją w oczach
- To niemożliwe. - stwierdził mój ojciec
- Wszystko jest możliwe. -odparł beztrosko mężczyzna
- Oprócz twojej śmierci, najwyraźniej. - dodałam
- Gdzie Elizabeth? - brunet wyprostował się
- Jest bezpieczna jak przyrzekłem. Wyjdzie za Norringtona jak przyrzekła. A ty za nią umrzesz, jak przyrzekłeś. Mamy swój męski honor, lub kobiecy w przypadku Elizabeth. - uśmiechnął się
CZYTASZ
Beyond The Horizon | Captain Jack Sparrow
Fanfiction- Żałuję - zaśmiałam się gorzko na te słowa - Czego żałujesz? - zapytałam - Tego, że mnie zdradziłeś, opuściłeś czy kłamstw, które mi wmawiałeś w żywe oczy? - - Żałuję, że nie dałem rady ich powstrzymać przed opowiedzeniem ci rzeczy, które nigdy nie...