☆Panna Turner☆

118 9 1
                                    

Ohydne Port Royal. Masa strażników, bogatych buców i zbyt uczciwych ludzi. Jedno z najgorszych miejsc, w które piraci mogą się zapuścić, co nawet świadczył głaz z naszymi powieszonymi braćmi.

Byliśmy już na tyle blisko, aby móc wytoczyć działa.

- Ognia! - ryknęłam, a to przeklęte miejsce zatonęło w kulach armatnich

- Niszczcie, plądrujcie, zabijajcie, ale macie przynieść tu ostatnią sztukę skarbu! Bez niej nie macie po co wracać! - wszyscy zaczęli wchodzić do szalup

- Jak myślisz gdzie znajduje się medalion? - zadałam pytanie, stojącemu obok, ojcu, przyglądając się atakowanemu miastu

- Może być wszędzie, nie wiadomo co pomiot Buciora z nim zrobił. -

- Albo zrobiła. - rzekłam

Po tej krótkiej wymianie zdań zeszłam pod pokład, żeby sprawdzić czy wszystko idzie po naszej myśli. Przechodząc obok każdej pojedynczej osoby widziałam, iż wszyscy wykonują swoje zadania sumiennie i nie mają zamiaru przestać do czasu aż nie dostaną rozkazu.

Po chwili wróciłam na pokład, znowu przystanęłam u boku Hectora i podziwiałam jak to okropne miejsce jest niszczone przez nasze działa.

W tym samym czasie, w jednej z więziennych cel, pewien sławny kapitan wpatrywał się oczarowany w statek, na którym niegdyś pływał po oceanach wraz ze swoją ukochaną. Mogłoby być tak dalej gdyby nie bunt przeciw niemu.

Każdego dnia tęsknił i zastanawiał się, czy ona też to robi. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś inny zajął jego miejsce. Żył wiedząc jak tę noc opowie jej Barbossa, świadomość tego, iż ona może go nienawidzić za coś czego nie zrobił i nie byłby w stanie zrobić TEJ kobiecie doprowadzała go do szaleństwa, a chęć zemsty na byłym pierwszym oficerze zwiększała się każdego dnia.

Nagle pirat zobaczył pociski lecące w stronę miejsca jego aktualnego pobytu. Rzucił się na podłogę w tym samym czasie, kiedy nastąpił wybuch, który zrobił ogromną dziurę w celi obok, jednak w jego taką, która była niewiele większa od jego głowy.

- Masz pecha bracie, wyrazy współczucia. - rzucił pirat śmiejąc się i uciekając wraz z resztą, ten po prostu oparł zrezygnowany głowę o ścianę

Światło księżyca powędrowało na podłogę. Sparrow dzięki jego obserwacji, dostrzegł leżącą kość, którą nie tak dawno jego współwięźniowie wabili psa, który w pysku miał klucz do jego celi.

- Chodź piesku, chodź. - zaczął nawoływać - Zostaliśmy sami, ty i stary Jack. No chodź piesku. Mam dla ciebie pyszną kość. - zwierzę zaczęło podchodzić do niego - No chodź. Chodź tu, . . ty przebrzydły stary kundlu. - klucze były prawie na wyciągnięcie ręki, lecz nagle można było usłyszeć hałas, który spłoszył czworonoga

- Nie, Nie, Nie! Nie chciałem Cię obrazić! - krzyknął, lecz po nim nie było śladu, za to martwe ciało jednego ze strażników spadło po schodach z łoskotem

- To nie jest zbrojownia! - warknął dobrze znany mu głos, zbiegający na dół wraz ze swoim kompanem

- Proszę, proszę, proszę patrz kto tu jest Twig. - zaczął czarnoskóry mężczyzna - Kapitan Jack Sparrow - napluł mu pod nogi - Ostatni raz widziałem cię na jakiejś małej wyspie, malejącego w oddali. - dodał z przekąsem

- Jego los niezbyt się poprawił. - rzekł drugi

- Martwcie się o własny los. Najniższy krąg piekieł jest dla zdrajców i buntowników. - oznajmił pewnie

Beyond The Horizon | Captain Jack SparrowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz