Nie podobało mi się jak wyglądał ten rozdział, więc napisałem go jeszcze raz.
Deandre nigdy nie przeszło przez myśl, że spotka w Asgardzie znajomą twarz, która wcale nie pochodziła z krainy bogów, a z jego rodzinnej Ziemi.
- Jane? - zdziwił się, gdy spotkał ją w jednym z pałacowych korytarzy. - Co ty tutaj robisz?
- Zwiedzam - odpowiedziała krótko, krzyżując ręce na piersi. Zrobiła jeszcze kilka kroków w jego stronę, spojrzała na niego badawczo. - A co ty tutaj robisz? Z tego co wiem Odyn nie przepada za śmiertelnikami.
Zmieszał się, zastanawiając się czy powinien jej odpowiadać. Pamiętał, co Loki wyprawiał na Ziemi, gdy ostatnio się na niej znalazł i nie zapomniał także o tym, co jego przyjaciel zrobił jeszcze wcześniej. Najpierw usiłował zamordować własnego brata, jednocześnie chłopaka Jane, a później, wcale nie tak dawno, wpuścił na Ziemię Chitauri, pozwalając im na pustoszenie Nowego Jorku. Raczej często było dopatrzeć się w tym jakichkolwiek pozytywów.
- Odwiedzam Lokiego - wydusił wreszcie, nie widząc większego sensu w okłamywaniu kobiety. No bo co niby miał jej powiedzieć?Jane uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona i nieco oburzona. Domyślał się, że nie pałała do księcia sympatią i wcale jej się nie dziwił. Zapewne zastanawiała się jaki Deandre miał w tym cel, jednak on nie czuł potrzeby, by jej się tłumaczyć. W końcu nie znał jej zbyt dobrze i nie miał takiego obowiązku.
- Musisz dać Odynowi trochę czasu - powiedział zamiast tego. - Na pewno zmieni o tobie zdanie, kiedy zobaczy, jak wiele znaczysz dla Thora. Mi też trochę zajęło, zanim się do mnie przekonał ale raczej nie miał innego wyjścia. Biorąc pod uwagę to, że spędziłem tu okrągły rok, w końcu musiał się do mnie przyzwyczaić.- Spędziłeś tutaj cały rok?
- Tak. Kiedy ostatnio się widzieliśmy odszedłem z Thorem do Asgardu, pamiętasz? Nie wróciłem już. Wydarzyło się parę rzeczy, długo by opowiadać, a pewnie Thor sam wszystko ci opowie. Pójdę już, nie mam zbyt wiele czasu. Do twarzy ci w asgardzkiej szacie - rzucił na odchodne, zanim ruszył w stronę lochów.
* * *
Jeszcze zanim znalazł się na schodach do jego uszu dotarły dobiegające z lochów dziwne dźwięki. Zaraz po tym rozległ się huk, rozbrzmiał alarm, po korytarzach niosły się krzyki strażników. Strażnicy zbiegli się ze wszystkich stron, wymijali chłopaka, każąc mu się stamtąd wynosić, mówiąc, że przebywanie w tamtym miejscu było zbyt niebezpieczne. Widząc zmierzającą w tym samym kierunku kompanię Thora domyślił się, że sytuacja była naprawdę poważna. Ignorując nawoływania straży ruszył za nimi, mając nadzieję, że będzie w stanie pomóc.
Na dole zastał chaos. Znaczna część cel, o ile nie wszystkie, była otwarta. Żołnierze walczyli z więźniami i gdyby nie ich złote zbroje niemożliwym byłoby odróżnienie jednych od drugich. Z obydwóch stron padały trupy, krew lała się po korytarzu, okrzyki mieszały się z odgłosami uderzających o siebie ostrzy, boleśnie raniąc wrażliwe uszy.
Rozejrzał się za Lokim i, choć sytuacja wcale nie była zabawna, zaśmiał się, z niedowierzaniem patrząc na przyjaciela, który, nie przejmując się panującym w lochach chaosem, siedział tuż przy półprzezroczystej ścianie swojej celi, czytając książkę. Dzięki temu Deandre mógł przynajmniej mieć pewność, że całe to zamieszanie nie było sprawką księcia.
Wężowy ogon owinął się wokół jednego z więźniów. Cisnął nim o białą posadzkę, pazurami ranił twarze wrogów, skrzydła odpychały napastników na boki, nieraz łamiąc ich kości. Pomagał strażnikom jak tylko mógł, używając wszystkich zdolności, o jakich wiedział, że posiada.
CZYTASZ
Kwiaty i miód, czyli gdy bóg spotyka mutanta | Loki x OC
FanfictionDeandre zawsze odstawał od reszty czy to wyglądem, zachowaniem, czy poglądami. Wielu uważało go za dziwaka i chociaż na początku chłopak zaprzeczał, z czasem pogodził się z prawdą i sam zaczął tak o sobie mówić. Cieszył się, że był, jaki był. Sądził...