XVIII

35 4 3
                                    

- Jedź ze mną.

- Nie.

Doktor Banner już któryś raz usiłował nakłonić Deandre, by ten pojechał z nim do nowej siedziby Avengerów. Chłopak nie miał na to specjalnej ochoty. Nie dość, że nie chciał plątać się w kolejną wojnę, był zbyt zestresowany tak długim czasem bez żadnej wiadomości od Lokiego, Thora czy Walkirii. Nie mógł też skontaktować się z Heimdallem, choć ten zwykł zawsze mu odpowiadać.

Pod warunkiem, że wszystko było z nim w porządku.

Za każdym razem z tyłu jego głowy czaiła się myśl czy nie robił sobie złudnych nadziei, jednak nie chciał spisywać przyjaciół na straty. Uparcie wierzył, że byli gdzieś tam, w kosmosie i właśnie szukali najlepszej drogi na Ziemię.

- Przydasz nam się. Już nie raz udowodniłeś, że się do tego nadajesz.

- Panie Banner, proszę nie zrozumieć mnie źle, ale nigdy nie pisałem się na bycie bohaterem. Gdybym nie znał Lokiego prawdopodobnie nie pomógłbym wam w walce w Nowym Jorku. To samo tyczy się Asgardu. Nie walczyłem o niego dlatego, że zmusił mnie do tego jakiś superbohaterski zmysł. Zrobiłem to, bo uważałem Asgard za swój dom i kocham ludzi, których tam poznałem. Gdybym był bohaterem pomógłbym wam z Ultronem w Sokovii i z innymi rzeczami, ale nie zrobiłem tego, bo nie jestem bohaterem.

Pan Banner westchnął cicho, tracąc nadzieję na to, że uda mu się przekonać chłopaka do współpracy.

- Marnujesz swój potencjał - stwierdził. - Zostałeś obdarzony mocą, która pozwala ci wytwarzać zwierzęce części ciała, masz wyczulone zmysły, a do tego potrafisz rozwijać swoją mutację, co udowodniłeś w Asgardzie, przemawiając do Fenrisa.

- Właśnie, nie moc, a mutacja, która ewoluuje wraz z moimi potrzebami - zauważył chłopak. - Gdybym nie znalazł się w tych wszystkich dziwnych sytuacjach pewnie nadal byłbym na etapie drapania ludzi z irytacji. Proszę posłuchać, chcę normalnie żyć, z dala od tych wszystkich wojen, od śmierci i zniszczenia.

- Nie będziesz normalnie żyć, jeśli Thanos dojdzie do władzy. Im nas więcej, tym lepiej. Potrzebujemy cię, Deandre. Chcesz, by śmierć tych wszystkich Asgardczyków poszła na marne?

- Nie, proszę nawet nie próbować - warknął, zaciskając dłoń na trzymanej w niej szklance, której powierzchnię zdążyły już zarysować wyrosłe z podirytowania pazury. - Nie może pan wykorzystywać ich śmierci, by przekonać mnie do pomocy.

- Naprawdę chcesz, by kolejni ludzie ginęli? Czy śmierć Thora i Lokiego to dla ciebie za mało?

Szklanka pękła z hukiem, jej odłamki wbiły się we wnętrze dłoni chłopaka, którego zielone oczy przybrały nietypową dla nich jadowitą barwę. Fenris drgnął, zaskoczony nagłym wybuchem Deandre, który nachylił się w stronę doktora Bannera, jakby był gotów w każdej chwili się na niego rzucić.

- Oni żyją! - warknął prosto w twarz mężczyzny. - I nie uwierzę w ich śmierć, póki nie zobaczę ich ciał na własne oczy!

Pan Banner patrzył na niego przez chwilę, wyraźnie zszokowany reakcją chłopaka. Fenris oblizał nerwowo wargi, jednak zaraz się rozluźnił, gdy Deandre położył dłoń na jego głowie.

- Deandre - zaczął znów pan Banner. - A co, jeśli faktycznie żyją i są gdzieś tam, w kosmosie, więzieni i torturowani?

- Próbuje pan grać mi na emocjach - stwierdził.

- Proszę mi wybaczyć - wtrącił się Fenris, choć doktor Banner nie mógł go zrozumieć. - Ale może on faktycznie ma rację?

Deandre odwrócił się w stronę wilka i spojrzał na niego pytająco. Zwierz przekręcił łeb, wbijając w chłopaka spojrzenie zielonych oczu.

Kwiaty i miód, czyli gdy bóg spotyka mutanta | Loki x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz