XIX

34 3 3
                                    

Thanos zniknął w chmurze ciemnego dymu, pozostawiając po sobie jedynie topór Thora. Chwilę później Kapitan Ameryka wyłonił się z zarośli, trzymając się za ranne ramię.

- Gdzie on jest? - zapytał, rozglądając się za kosmitą. - Thor?

- Steve - usłyszeli idącego w ich stronę Bucky'ego i spojrzeli w jego kierunku.

Mężczyzna na ich oczach rozpadał się w drobny mak, przemieniał w ciemny pył, rozwiewany przez wiatr, aż w końcu nie pozostało po nim nic oprócz broni, którą jeszcze przed chwilą trzymał w ręce. Wkrótce po tym to samo stało się z Wandą. Najpierw w czarne wióry zmienił się jej płaszcz, później tors, a na sam koniec głowa, sprawiając, że oszołomiony chłopak cofnął się nieco, zatapiając się w sierści stojącego za nim wilka.

- Deandre - usłyszał głos Fenrisa.

Odwrócił się, a wtedy zobaczył, że i jego futro powoli zmieniało się w ciemnie trociny, które ulatywały z niego kawałek po kawałku. Chłopak pokręcił głową, pociągając nosem i położył dłonie po obu stronach pyska przyjaciela.

- Nie - wydukał przez zaciśnięte gardło. - Nie ty. Nie zostawiaj mnie.

- Mam nadzieję, że pomagając ci zasłużyłem na miejsce w Valhalli - mówił spokojnie, gdy coraz więcej jego ciała powoli znikało, przemienione w unoszone spokojnym wietrzykiem wióry. - I że kiedyś się tam spotkamy.

- Nie - powtórzył, coraz bardziej zanosząc się płaczem. Tracąc siły oparł się na nim i przytulił do jego pyska, gdy jego ciałem wstrząsnął szloch. - Nie mogę cię stracić, Fenris. Nie mogę.

- Pozdrowię go od ciebie - zapewnił, zamykając oczy.

Deandre upadł na ziemię, przewracając się na bok i zacisnął palce na tym, co pozostało po jego przyjacielu. Wodził pustym wzrokiem po rozsypanym wokół popiele, nie wierząc w to, co się stało. Sam nie wiedział, co chciał osiągnąć, grzebiąc w nim palcami, zupełnie jakby usiłował wygrzebać stamtąd Fenrisa, który był skryty gdzieś głęboko pod nim. Łzy zmieszane z krwią zaczynały przesłaniać mu widok, kręciło mu się w głowie, aż w końcu padł po raz kolejny. Czuł dreszcze na całym ciele, na przemian robiło mu się gorąco i zimno, i nie minęło wiele czasu, gdy zaczął oblewać go zimny pot. Rozchylił usta, brał płytkie oddechy, próbując się uspokoić, jednak na nic się to zdało. Jego serce wciąż waliło jak szalone i nie czuł niczego prócz chłodnej ziemi pod jego plecami. Zamrugał szybko, próbując wyostrzyć wzrok, jednak wszystko wciąż było rozmazane. Przez chwilę przez myśl przeszło mu, że może i on zaraz zmieni się w pył i wiatr poniesie go gdzieś daleko, rozsypie po okolicy, kończąc jego męki. Nie ukrywał, że byłby za to bardzo wdzięczny.

Leżał tak na wznak, nieprzytomnie wpatrując się w rozmyte gałęzie drzew, a ostatnim, co usłyszał, zanim stracił przytomność, było jego wołane przez Thora imię.

* * *

Kiedy się obudził był bardzo niezadowolony z faktu, że żyje.

Przywitały go widok białego sufitu i ciche pikanie aparatury. Gdy sięgnął dłonią do swojej skroni, by dotknąć owiniętego wokół głowy bandażu, skrzywił się lekko, czując obijającą się o jego rękę rurkę, prowadzącą do woreczka z kroplówką.

Podniósł się do siadu i zobaczył, że znajdywał się w czymś w rodzaju szpitalnej sali. Spodziewał się, że na sąsiednich łóżkach zobaczy innych, którzy brali udział w walce przeciwko wojskom Thanosa, jednak był tam sam. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, co tak właściwie się stało i jak doprowadził się do tego stanu, a kiedy już się to udało, wcale nie zrobiło mu się lepiej.

Kwiaty i miód, czyli gdy bóg spotyka mutanta | Loki x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz