23. Trzy alfy

389 39 69
                                    

Liam zrezygnował z opuszczenia UMO by chłodny wiatr ocucił go z nagle nabytej świadomości tego co mogło się wydarzyć, gdy zobaczył Leonela.

Alfa leżał w ludzkiej formie na noszach. Dwóch funkcjonariuszy pogotowia ratunkowego w blado niebieskich strojach ostrożnie poprawiało ułożenie jego ciała.

Nie myśląc wiele Liam przepchną się do nich przez kilka omeg obserwujących alfę ze zmartwieniem i sam spojrzał na niego z frustracją. Leonel przechylił w jego stronę głowie. Na ustach miał krew, a powolne, ciężkie oddechy w widoczny na pierwszy rzut oka sposób sprawiały mu ból.

Funkcjonariusze, którzy początkowo chcieli go zatrzymać, zawahali się i pozwolili mu zbliżyć się do rannego alfy, być może stan Leonela pomimo jego fatalnego wyglądu nie był aż tak poważny lub biorąc pod uwagę, że obydwaj ratownicy okazali się betami, nie chcieli urazić żadnego z nich dwójki.

W tej chwili Liama to nie obchodziło, czuł, że musi powiedzieć kilka słów, inaczej okazałby się niewdzięcznym dupkiem.

- Jesteś idiotą, Leonel. Tylko na siebie spójrz. Nigdy więcej nie rób czegoś tak głupiego.- Skrzywił się kręcąc lekko głową, a potem dodał. - Ale dziękuję. Naprawdę, dziękuję.

Potem odsuną się kilka kroków w tył nie chcąc opóźniać przewiezienia alfy do szpitala.

Poprawił kaptur ponownie mając zamiar opuścić duszne ściany UMO. Jednak za jego plecami rozległ się łoskot. Obrócił się i wtopił w tłum gapiów obserwując jak wyposażeni w paramilitarne stroje mężczyźni wyciągają z ze stołówki klatkę o wąskich, lecz grubych prętach. Anakonda, a raczej alfa o imieniu Ryker, wił się w środku sycząc z zajadłością na wszystkich dookoła. Z zapamiętanie uderzał ogonem w oddzielającą go od świata barierę, aż klatka zaczynała drżeć i trzeszczeć.

Jeden z funkcjonariuszy podszedł do niej i narzucił na wierzch gruby koc z obciążonymi rogami. Materiał opadł izolując węża od ludzi. Liam zdołał jedynie zobaczyć jak Ryker otwiera paszcze i rzuca się na kraty nim koc nie zasłonił wnętrza klatki.

Mimowolnie wycofał się w tył, opuszczając tłumek omeg i poszedł w przeciwną stronę.

Trafił do wewnętrznych ogrodów.

Wejście pomiędzy zielony żywopłot kojarzyło mu się z przełykiem wielkiego gada.

Wciąż czuł na skórze zimną, oślizgłą fakturę łusek węża, a gdy spojrzał na rękaw bluzy, zobaczył na nim fragment na wpół przeźroczystej, pomiętej skóry. Otrzepał ją jakby to był wyjątkowo ohydny robak.

Wchodził coraz głębiej w plątaninę krzewów przeciętych jedynie białym językiem kostek schludnej ścieżki. Znalazł odległy kąt z prostą altaną, tym razem o rdzawym kolorze, który powinien odpowiadać kwitnącym dookoła w lecie lub na wiosnę kwiatom. Teraz jednak rośliny prezentowały się blado. Wiele zrzuciło liście przygotowując się w ten sposób na nadchodzące powoli, lecz nieubłaganie zimowe przymrozki.

Usadowił się w środku altany i sprawdził godzinę. Do następnych zajęć ma jeszcze sporo czasu. Powinien siedzieć teraz w jadalnej części UMO kończąc swój obiad.

Przecież złożył zamówienie. Ciekawe czy kuchnia wykona je po takiej aferze?

Jego myśli błądziły niespokojnie starając się zatuszować wciąż odczuwalny niepokój. Bezsilność i strach, które pojawiły się w nim w chwili gdy alfa się na niego rzucił, i znacznie większe przerażenie związane z tym co naprawdę chciał mu zrobić, żal z powodu Leonela. I jeszcze wściekłość. Wściekłość na samego siebie za to, że nie potrafił się pohamować.

Królik z puszystymi uszamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz