Witam serdecznie wszystkich czytających. :D Zważywszy na to, że ostatni rozdział dodałam później, niż zamierzałam dodaję kolejny. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Rozdział 7 – KWIATY I TUSZ DO RZĘS
Gdy doszliśmy do drzwi łazienki, wzięłam torbę od Briana i weszłam do środka. Nie mogę powiedzieć, że poczułam coś, co nie przyprawiałoby mnie od mdłości. Pomyślałam tylko, że o wiele lepiej by było, gdyby nagle zapachniało tu kwiatami. Najlepiej różami lub goździkami. Podeszłam do lustra znajdującego się po prawej stronie, na całej długości ściany. Odkręciłam wodę w kranie, nabrałam jej trochę do dłoni i umyłam nią twarz. Wyciągnęłam z torby ręcznik i wytarłam się nim. Lecz coś mnie zaskoczyło. Gdy tylko go odłożyłam, poczułam znajomą woń, która rozpływała się delikatnie po całym pomieszczeniu.
-Kwiaty...-powiedziałam cicho, nie dowierzając swoim zmysłom. -Nie... To nie możliwe... - rozglądnęłam się nerwowo po łazience, ale żadnych takowych nie zauważyłam. Pomyślałam, że to pewnie przez jakieś leki mój organizm był zdezorientowany i musiało mi się to uroić.
Weszłam do jednej z kabin i przebrałam się wyciągając uprzednio sukienkę z torby.
-No ekstra... Serio? Sukienka? - moja mama zawsze uważała, że powinnam chodzić w sukienkach, lecz ja zawsze wolałam spodnie. Ale nie miałam wyjścia i musiałam ją ubrać, pomijając fakt, że sięgała tylko do połowy ud i w dodatku była w kolorze miętowym, a nie moim ulubionym -czarnym. Znalazłam na szczęście skórzaną kurtkę na dnie torby. -Co my tu jeszcze mamy? -zapytałam mówiąc sama do siebie po cichu. Znalazłam tusz do rzęs, szczotkę do włosów i czarną kredkę do oczu. - Jak ona dobrze mnie zna. -Powiedziałam o mojej mamie z uśmiechem na twarzy.
Wyszłam z kabiny i znów podeszłam do umywalek. Położyłam kosmetyki na umywalce i rozpuściłam włosy. Zaczęłam je czesać, póki przez przypadek nie strąciłam łokciem mojego tuszu do rzęs. Spadł na podłogę, rozwalił się i w dodatku przetoczył pod szafkę, skąd nie miałam szans go wyciągnąć. Uklęknęłam jednak na płytkach i schyliłam się, by zobaczyć jak daleko poleciał. Był na samym tyle, choć próbowałam go wyciągnąć, nie mogłam go dosięgnąć. Zamknęłam oczy i powiedziałam tylko do siebie: -Dlaczego musiałeś spaść tak daleko? No chodź tu! -Próbowałam go choć dotknąć, dopóki w pewnej chwili sam nie wpadł do mojej dłoni. -Co? Jak ty się... Jak? -Nie mogłam uwierzyć, jednak był w mojej dłoni. -A zresztą... - Wstałam, otrzepałam sukienkę, jakby była okurzona i podeszłam do lustra, patrząc na rozwaloną mascarę. Złapałam ją w garść i mocno ścisnęłam, mówiąc: -Oczywiście, musiała się rozwalić. Szkoda... - pomyślałam, że teraz już do niczego się nie nadaje. Będę musiała ją wyrzucić, chyba, że nagle w jakiś niewytłumaczalny sposób naprawi się sama. Były to jednak tylko marzenia. Ścisnęłam ją jeszcze mocniej, jakbym chciała się z nią pożegnać i nagle poczułam, że jest już cała.
Byłam w kolejnym szoku. Ona po prostu się... Nie, to nie możliwe. Odkręciłam ją niepewnie i ujrzałam, że ona jest w jak najlepszym stanie, a po pęknięciu nie ma śladu. Odłożyłam ją więc delikatnie i wzięłam kredkę do oczu. Delikatnie podkreśliłam górne powieki na całej długości i zrobiłam delikatne kreski na linii dolnych rzęs. Zrobiła to wyjątkowo szybko, płynnie i równo. Zamieniłam teraz kredkę na tusz i pomalowałam rzęsy. Wyglądałam ładniej niż zwykle, nawet moje włosy same z siebie uformowały się w delikatnie opadające fale. Ich zwykle nudny, brązowy kolor dziś wydawał się wyjątkowo intensywny. Usta same z siebie były delikatnie różowe i idealnie współgrały z kolorem sukienki i całą resztą. Z torby wyciągnęłam też czarne baleriny i pozbierałam swoje manatki z całej łazienki. Wychodząc uświadomiłam sobie, że nadal czuć zapach róż w powietrzu.
Otworzyłam drzwi. Za nimi cierpliwie czekał Brian i moja siostra, która nachalnie się mu przyglądała. To dziesięcioletnie stworzenie uprzykrzało mi życie, ale i tak mocno ją kochałam. Rozmawiali o mnie, było to wyraźnie widać, gdy nagle Thalia mnie spostrzegła i powiedziała:
-Ale się odstawiłaś! Na randkę idziesz, czy jak? - poczułam, jak się czerwienię. Podeszłam jednak do nich, stanęłam za siostrą i położyłam jej ręce na ramieniu. Myślę, że to była jedyna pozycja, w której bez większych problemów mogłabym zamknąć jej usta dłonią.
-Ciebie też miło widzieć, Thalio. - odparłam jedyne zdanie, jakie wpadło mi do głowy. Popatrzyłam na chłopaka, a on nie mógł wyjść z podziwu mojej osoby. Widziałam w jego oczach zachwyt i ogromne pożądanie.
-Przepięknie wyglądasz Faight. - mówił ciągle patrząc mi w oczy.
-D-dziękuję – o rany! Zaczęłam się jąkać! - Idziemy? Mam już dość tego otoczenia.
CZYTASZ
Inna niż wszyscy...
Science FictionKażdy z nas ma swoje myśli... Każdy z nas ma swoje zdanie... Każdy z nas boi się reakcji otoczenia na nas samych... Jedni bardziej, drudzy mniej... W życiu każdego przychodzi taki czas, że zastanawiamy się nad sensem życia. Kim jesteśmy? Dokąd zmier...