Rozdział 40

492 16 3
                                    

Vincent

     Dziś pogrzeb Alice Evans, Valentina razem z Kane'm od rana chodzą przybici, choć nie ma co się im dziwić.

     Naprawdę wszyscy myśleliśmy że sierpień zaczniemy miło, nikt nie spodziewał się takiego bałaganu.

     Miles Evans dalej nie wyjechał z Los Angeles, a my go dalej nie zabiliśmy. Miałem ochotę zrobić mu wszystko co najgorsze dlatego wczoraj poprzysięgłem Valentinie, jedną rzecz.

     - Obiecuję że jeśli kiedykolwiek spotkam twojego dziadka, połamie mu 138 kości, ponieważ do tylu morderstw cię zmusił.
    
     - Co?
    
     - Wszystkie po kolei, rozkoszując się jego cierpieniem - kontynuowałem - bo każdy kto zrobi ci jaką kolwiek krzywdę, zasługuje na długą i bolesną smierć.
     
     - A ja ci w tym pomogę - wyszeptała po chwili ciszy w moje usta. - Wykonam na nim każdą torturę jaką tylko będę mogła.
    
     Poprzysięgłem zemstę, a ja słów na wiatr nie rzucam. Miles wyrządził jej ogromną krzywdę, i psychiczną i fizyczną. Zasługuje na najgorsze męki.

     - Musimy jechać. - weszła do pokoju Valentina. Pokiwałem głową i wstałem z łóżka.

*****

     Wszyscy staliśmy przed zjeżdżającą pod ziemię ciemno-brązową trumnę. Jedna pojedyncza łza spłynęła po policzku Valentiny, więc ścisnąłem jej rękę mocniej. Jej ból, sprawiał że i ja cierpiałem.

     To wszystko co się teraz działo w naszym świecie było chore i pojebane, w jednym. Coraz więcej rodzin z naszego uniwersum zaczęło zauważać że coś jest nie tak przez smierć Alice. Wszyscy zaczęli się wszystkim interesować, co przygotowuje nas do zbliżającej się wojny.

     W pewnym momencie Evans podeszła do dziury w której znajdowała się trumna i wrzuciła do środka dwie róże. Zieloną, na znak Alice. Czarną, na znak Evans'ów.

     W naszym świecie mafii każda rodzina miała przydzielony kolor róży. Każdy członek mafii lub jego bliska rodzina, każdy musiał mieć przydzielony kolor róży. Dlaczego?

     Nasz świat mafii był różą.

     Valentina, miała przydzieloną ciemnoczerwoną różę, Kane miał szarą, a ja czarną.

     Każda szanowana rodzina miała swój symbol, którym były zwierzęta. Evansowie mieli węża, Sydney'owie mieli wilka, Beellwood'owie mieli orła.

Valentina, która wbiła swoje długie paznokcie w moją dłoń, sprowadziła mnie na świat żywych. Albo i nie. Ja pierdole.

Spojrzałem na nią zdziwiony. Patrzyła na coś naprzeciwko siebie wzrokiem pełnym nienawiści. Przeniosłem swój wzrok w to miejsce.

- Co on tu, kurwa, robi - warknęła cicho Val.

Miles Evans odziany w czarny garnitur, stał wpatrując się w moją dziewczynę z kpiną.

- Zabije tego starego, ledwo trzymającego się na nogach, chujowego, obciągacza - fuknęła chwilę przed tym jak wystrzeliła w stronę swojego dziadka niczym strzała.

ValentineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz