6. NIEZNAJOMY

37 2 1
                                    

*Bonnibel*

Nie mam pojęcia ile biegliśmy, a raczej ile Jake i Miętówka ciągnęli mnie za sobą. Już sama nawet nie wiedziałam, czy dobrze biegniemy. Pan Miętówka jakiś czas temu zabrał mi kompas i to on nawigował. Była to rażąca niesubordynacja, ale nie obchodziło mnie to. W tej chwili myślałam tylko o Marcelinie i Finnie. Jake co jakiś czas pytał o coś Pana Miętówkę, ale gubiłam słowa, a łzy rozmywały mi obraz.

*Po co tam zostałaś Marcelino... Mieliśmy wyjść z tego wszyscy.*

W pewnym momencie przede mną wyrósł gruby korzeń, o którego się potknęłam i runęłam na ziemię. Jake próbował mnie podnieść, ale usiadłam opierając się rękami o ziemię. Czułam jak mną potrząsa i coś mówi, ale słowa przelatywały przeze mnie jak przez powietrze. Czułam się pusta i rozkojarzona. Na szczęście Jake mnie ocucił i to dosłownie. Nagle poczułam uderzenie zimną wodą prosto w twarz przez co gwałtownie się wyprostowałam i wciągnęłam powietrze do płuc. Jake się nie patyczkował.

- Musisz wstać, zaraz będziemy na miejscu. Potrzebujemy cię przytomną. - potrząsnął mną jeszcze raz, ale tym razem lekko.

- Ale Marcelina... - zaczęłam, ale posłał mi gniewne spojrzenie.

- Marcelina jest tam z Finnem i dołączą do nas niedługo. Nie możesz się teraz o nich martwić, oboje są zaprawieni w walce i sobie poradzą. Teraz ważniejsze są te składniki. Masz zamiar się teraz poddać?

Patrzyłam na niego i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Czułam na raz złość, żal, ból i zaskoczenie. Pomyślałam co Marcelina by powiedziała na mój stan i lekko się uśmiechnęłam. Jake miał rację, nie mogłam się teraz poddać. Nie teraz kiedy cel był w zasięgu ręki. Skinęłam głową, wstałam i się otrzepałam. Skarciłam się w myślach za mój nieprofesjonalizm i znowu byliśmy w drodze.

*Marcelina na pewno sobie poradzi, zwłaszcza z Finn'em.*

Krótką chwilę później staliśmy już pod murami zamku. Przez mgłę nie zauważyłam jak blisko wtedy byliśmy. Nagle usłyszałam jak ktoś za nami biegnie. Bardzo cichy szelest, który z każdą sekundą narastał. Wszyscy wyciągnęliśmy bronie. Rozmyta sylwetka cały czas się wyostrzała i zobaczyłam znajomy kontur uszatej czapki. Przeszedł mnie dreszcz. Zatrzymał się przed nami ciężko dysząc, a my patrzyliśmy w osłupieniu. Na szczęście nikt go nie gonił.

- Gdzie jest Marcelina? - wydukałam w końcu. - I co ci się stało w ramię? - od razu zaczęłam oglądać skaleczenie.

- Ugryzły mnie. - wydyszał i potwierdził moje obawy. Niedobrze. - Marcelina kazała mi do was biec.

- Jak to ci kazała? Mieliście się trzymać razem! Gdzie ona jest? - mówiłam szybko i nerwowo.

- Nie dała mi wyboru, przez to ugryzienie. Powiedziała, że sama zgubi tą hordę zombie i spotkamy się w domu. - tłumaczył, a ja opatrywałam mu ranę. Syknął z bólu, kiedy polałam ją spirytusem, niestety nie miałam aktualnie innej opcji.

- Niedobrze, nie tak to miało wyglądać! - zaczęłam bandażować mu rękę - Teraz musimy się naprawdę spieszyć. Zatrzymałam tymczasowo rozwój wirusa, ale to długo nie wytrzyma. Trzeba też znaleźć Marcelinę.

Poczułam rękę na ramieniu i od razu podniosłam głowę. Finn patrzył na mnie spokojnym wzrokiem.

- KB, uspokój się. - nie mogłam uwierzyć w jego słowa. W takiej sytuacji miałam być spokojna? Zauważył malującą się na mojej twarzy złość. - Musisz zachować trzeźwy umysł. Marcelina dużo lepiej sobie poradziła niż ja, nic jej nie będzie, jestem pewny. A ręka wytrzyma ile będzie trzeba, a teraz chodźmy, nie ma czasu. - uśmiechnął się ciepło i pociągnął mnie za rękę. Nie mogłam być na niego zła, ale byłam w szoku jak spokojny był w tej całej sytuacji. Stwierdziłam, że nie ma sensu się teraz kłócić, ale myśli ciągle krążyły mi wokół Marceliny.

Trouble-BubblineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz