16. Włamanie, vincent i pocałunek.

291 17 2
                                    

Rano obudziłam się, czując ciepło, które dawało mi ciało chłopaka. Nie chciałam go budzić, wyglądał słodko gdy tak spał, dlatego tylko leżałam i przyglądałam się jego spokojnej twarzy. Mogłam przyjrzeć się bliżej jego pięknu. Diego był naprawdę przystojny. Ciemne włosy opadały mu na czoło, lekko przysłaniając zmarszczone brwi. Miał piękne, różowe usta, które same prosiły się o całusa, jednak wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić. Był umięśniony, a na całym jego ciele widniały małe blizny i zadrapania.

Tak rozmyślałam, wsłuchując się w jego spokojny oddech i przyglądając się mu myśląc, co on ze mną robi.

-Hej nie śpisz już?- przerwał mi niski głos chłopaka, który zdążył się już obudzić.

-Hejka, nie chciałam cie budzić i tak wyszło.

-Przyznaj się, chciałaś poprostu mnie podziwiać.- uśmiechnął się kpiąco, a ja przewróciłam oczami.

-Ja miałabym ciebie podziwiać?- zaśmiałam się.

No co ty Rozalie, podziwiać Diego?

-Dobra, wstawaj żabo, do szkoły się spóźnimy.

Właśnie, szkoła.

-Kurwa!- Krzyknęłam i zerwałam się z łóżka.- Czemu mi nie powiedziałeś wcześniej?

-Chciałem zobaczyć czy się skapniesz.

Wstałam biegiem z łóżka, zbierając swoje rzeczy i gdy już miałam wychodzić usłyszałam cichy rechot.

-A ty co się śmiejesz, zaraz się spóźniasz.- powiedziałam marszcząc brwi.

-Wiesz, że jest sobota?

Spojrzałam na telefon. A no tak.

-Super. A ja specjalnie zaczęłam się szykować.- powiedziałam poważnie, próbując powiedzieć to dosyć głośno, by przekrzyczeć głośny śmiech Diego.

-Dobra, chodźmy na dół, zjemy śniadanie.

Już po chwili siedzieliśmy w kuchni jedząc tosty.

-Myślałaś już z kim chcesz iść na bal?

-Co to za pytanie z dupy?

-Poprostu. Ciekawość.

-Ciekawość, pierwszy stopień do piekła.- uśmiechnęłam się.

-Już i tak mam tam zagwarantowane miejsce, więc wisi mi.- zaśmiał się.

-Narazie jeszcze nie wiem, A ty?

-W sumie nawet nie wiem czy na niego pójdę.- odrzekł.

-Czemu?- zapytałam.

-Ciekawość, pierwszy stopień do piekła.- powiedział uśmiechając się tym cwaniackim uśmiechem, a ja przewróciłam oczami.

-Dobra, ja spadam, muszę ogarnąć pokój I w ogóle. Dziękuję za, nawet przyjemny wieczór.- rzekłam, wkładając talerz do zlewu.

-Zostań jeszcze. I tak nie ma nikogo u ciebie w domu.

Skoro tak...

-Nie no muszę spadać, do poniedziałku.- zamknęłam za sobą drzwi. Na zewnątrz było zimno, w sumie nie dziwię się skoro była już wczesna jesień. Muszę zaopatrzyć się w jakąś kurtkę lub płaszcz.

Po chwili byłam już pod drzwiami do mojego domu, przekręciłam klucz i zamarłam. Usłyszałam ciche kroki dochodzące z góry. Jezu, to nie na moje nerwy.

Weszłam powoli do budynku, zlana potem I chwyciłam pierwszy lepszy but, myśląc, że będę w stanie się nim obronić.

Powoli udałam się w stronę schodów. Jedyną otuchą było to, że obok mojej nogi, dzielnie kroczył mój rudy kocur. Vincent i tak mi raczej nie pomoże, gdyż ledwo się rusza przez otyłość, ale kto wie.

White Roses and Sweet KissesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz