Od incydentu z ojcem Frank'a minęło już kilka dni. Ja zaczynałam wyglądać jak człowiek, Diego chyba się od obraził, a brat nawet przekonał się do Torresa. Z resztą z wzajemnością.
Było trochę jak stary z psem. Narzekał, że nie chce żadnego psa, a skończyło się na tym, że stał się jego najlepszym przyjacielem. Oczywiście nie porównując Frankiego do psa, ale w przypadku obojga chłopaków było podobnie. Rozumiecie aluzję.
Aktualnie, leżałam na łóżku i czytałam kolejną książkę z mojej domowej biblioteczki, gdy Diego i Frank, grali albo raczej starali się grać w Just Dance. Osoba trzecia, patrząc na nich, mogłaby co najmniej pomyśleć, że wzywają demony, albo próbują rzucić na mnie zaklęcie.
-Ha! Robię cię jak twoją matkę!- wykrzyczał Diego, wymachując rękami w każdą stronę. Mój brat zmarszczył brwi, jednak nie pozostawał mu dłużny i z szybkością nadgonił chłopaka.
-Chciałbyś!
-Nawet nie wiesz jak.- odpowiedział młodszemu, po czym oboje się roześmiali.
Końcowo wygrał Frankie, co nie dziwiło mnie. Skubany ruszał się lepiej niż nie jedna tancerka w klubie, a Diego... On się rzucał.
-I co lamusie! Wisisz mi 10 dolców! Boże kocham cię Rihanna, wiedziałem, że dasz mi zwycięstwo!- krzyczał chłopiec, wykonując taniec zwycięstwa.
-Dałem ci fory!- mruknął Diego, po czym usiadł obok mnie i nachylił się, by zobaczyć co czytam.
Spojrzałam na jego skupioną minę, gdy ten chłonął słowa raz, po raz.
-Aurora?- spytał unosząc brwi.
-Tak, imię głównej bohaterki. Coś z nim nie tak?
-Nie, jest bardzo ładne. Mógłbym nazwać tak córkę.- zamyślił się.
-Dlaczego?
-Hm... Wydaje się takie delikatne, ale z charakterem. Kojarzy mi się z siłą jak i wrażliwością. Jest śliczne.
Aurora. Może i naprawdę te imię miało w sobie jakąś iskrę?
-Jak chcecie to mogę iść do kolegi, będziecie mieli czas, żeby sobie zmajstrować dzieciaka.- zaśmiał się Frank, a ja z Diego spiorunowaliśmy go wzrokiem.- Przecież żartuję.
-Ja myślę. Nie mam aktualnie czasu żeby pilnować kolejnego niemowlaka.
-Jak to kolejnego?- spytali oboje, marszcząc brwi, jakbym ukrywała przed nimi małżeństwo, którego owocem były trojaczki.
-No wy? A kto niby. Na razie nie doczekałam się dziecka i nie planuję go, jak na ten moment.
-Zabawne Roz. - mruknął Frankie, a po chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Idźcie otworzyć. Muszę zadzwonić do mamy.- mruknęłam i wyszłam na taras.
Wybrałam w komórce numer matki, po czym zadzwoniłam. Odebrała po dwóch sygnałach.
-Rozalie córeczko, czemu dzwonisz tak późno? Martwię się, wiesz o tym?
-Mamo dzwonię codziennie. Nic się nie dzieje. A dzwonię późno, bo czytałam.- westchnęłam, przecierając twarz. Od momentu, w którym Lucas popchnął mnie, a ja wraz z bratem zamieszkałam tymczasowo w moim domu, matka dzwoni i pisze bez przerwy, jakbym była umierająca, a Frankie bezdomny.
-Wystarczy wam pieniędzy? Mam nadzieje, że tak. Pamiętaj, że od poniedziałku idziesz do szkoły, to samo z Frankiem. Przekaż mu.
-Jasne mamo.
CZYTASZ
White Roses and Sweet Kisses
RomanceOpowieść o tym jak człowiek nieświadomie może nas zniszczyć, po czym złożyć jak puzzle i pokazać co to miłość. _____________________________ Rozalie, pilna Uczennica, mieszkająca z matką w Nowym Jorku. Diego, przystojny Hiszpan, który niedawno się t...