Minął tydzień od kiedy wydarzył się incydent z Diego. Od tamtej pory nie odzywaliśmy się do siebie, a wyjątkiem były korepetycje, na których chłopakowi szło coraz lepiej.
Bałam się jednej rzeczy. Bałam się, że ta relacją, która staramy się budować przepadła. Bo jeżeli przepadła, to ja upadłam razem z nią.
Był weekend, zwlokłam się z łóżka po 12, ze względu na to, że wczoraj zamiast położyć się o ludzkiej porze, zasnęłam około godziny 2, ponieważ oglądanie tandetnych romansideł, było ważniejsze.
Ubrałam wygodny dres I krótki biały top. Nie chciałam się stroić, bo dzisiaj nie miałam planu gdziekolwiek wychodzić, a na dodatek dostałam okresu, więc tak czy siak huj strzeliłby moje plany.
Zastanawiałam się czy nie założyć golfu i dżinsów. W końcu ktoś mógłby wpaść w odwiedziny. Zrezygnowałam jednak z tego planu przypominając sobie, że matce nie spieszy się wracać do domu, a z Diego jestem... W sumie sama nie wiem. Pokłócona? To skomplikowane...
Jedynymi osobami, które mogłyby do mnie przyjść, był Marcus I Ava. Ale oni widzieli mnie już w gorszych wydaniach więc w sumie miałam to gdzieś.
Związałam włosy w wysoki, luźny kok, a na twarz nałożyłam jedynie spf, krem, tusz do rzęs i trochę korektora. Wiem, że jest jesień i zbliża się halloween, jednak nie mam zamiaru wyglądać jak zombie.
Schodząc po schodach, towarzyszył mi Vincent, który już od 6 rano Domagał się jedzenia. No sorry, ja nie będę się zwlekać z łóżka bo jakiś sierściuch z nadwagą chce żreć.
Oczywiście żartuje.
Nałożyłam do miski kota, porcje jego karmy, po czym ruszyłam do kuchni w celu zrobienia śniadania.
Postanowiłam na jajecznicę, gdyż nie miałam czasu, ani chęci na kombinowanie.
Jedząc posiłek i zachwycając się jak zajebisty mi wyszedł, słuchałam muzyki. Jednak gdy z głośnika usłyszałam początkowe brzdęki jednej z piosenek Beyonce, wstałam i zaczęłam kręcić biodrami w rytm muzyki.
Zaczęłam śpiewać i tańczyć, zmywając jednocześnie naczynia po moim śniadaniu. Podeszłam do stołu aby zabrać z niego telefon i tanecznym krokiem już miałam udać się na górę, gdy usłyszałam głośne odchrząknięcie.
Od razu odkręciłam się i gdy zauważyłam Diego, który stał w drzwiach patrząc się na mnie z politowaniem i małym uśmieszkiem na ustach. Moją twarz od razu zalał gorący rumieniec, myśląc o tym, że dopiero kręciłam przed nim dupą.
Nie ma nic za darmo.
-Ou, sorry nie usłyszałam cię.- powiedziałam szybko, wyłączając muzykę I poprawiając włosy.
-Spoko, dla takiego widoku warto było sobie postać.- powiedział jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem na ustach i podszedł do stołu kładąc na niego papierowa torbę, która wyglądała jakby zaraz miała pęknąć.
Wystawiłam w jego stronę środkowy palec, a on jedynkę cicho parsknął.
-Więc co tu robisz?- zapytałam.
-No wpadłem w odwiedziny.- powiedział.
A mogłam założyć te dżinsy.
-Sorki wyglądam trochę jak zombie.- stwierdziłam cicho, siadając do stołu tak, jak zrobił to chłopak.
-Widzę właśnie. Myślałem, że umarłaś i zmartwychwstałam, żeby mnie straszyć.- Mruknął, na co tylko przewróciłam oczami na jego nieśmieszny żart.
-Haha. Śmieszne.
Po tych słowach nastąpiła grobowa cisza. No i teraz tekst z zombie miał tekst. No bo wiecie, zombie-grób. Tak.
CZYTASZ
White Roses and Sweet Kisses
RomanceOpowieść o tym jak człowiek nieświadomie może nas zniszczyć, po czym złożyć jak puzzle i pokazać co to miłość. _____________________________ Rozalie, pilna Uczennica, mieszkająca z matką w Nowym Jorku. Diego, przystojny Hiszpan, który niedawno się t...