#17 Gadające ściany

25 5 59
                                    

– Będę musiał kupić nową kurtkę – wzdychał, gdy Daremo przecierała ranę szmatką zmoczoną płynem do dezynfekcji. Odwrócił głowę od chemicznego zapachu i kontynuował narzekanie. – Niedługo zbankrutuję.

„Może powiem Marcie, że zaczepiła się o jakiś płot, gdy szedłem?” – rozmyślał nad wymówką. Siedział po turecku. Miał podwinięty rękaw i trzymał zranioną rękę w górze, by ułatwić do niej dostęp. Przed nim leżała apteczka, a waciki nasiąknięte krwią walały się po deskach werandy. Dobierał się do nich Sadza, który uznał je za kłębki wełny, lecz Daremo co chwilę odciągała go na drugą stronę.

– Tym się teraz najbardziej martwisz?

– Próbuję nie myśleć o bólu. AŁA! – Nagle głośno pisnął, gdy dziewczyna przycisnęła materiał do skóry odrobinę mocniej. – Zrobiłaś to specjalnie!

– Niby co? – Parsknęła śmiechem.

– Zawsze byłaś taka wredna?

– Odkąd tylko cię poznałam.

– Właśnie... Jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie wtedy, w sierocińcu?

Białowłosa zamyśliła się.

– Pamiętasz tą jabłonkę z twojej tablicy?

– Pamiętam.

– To było chyba jakieś siedem, może już osiem lat temu. Gdy ja i Venem przyszliśmy do sierocińca, ty już tam oczywiście byłeś. Venem od razu zaprzyjaźnił się z większością, a ja w sumie do nikogo się nie odzywałam.

– Czemu tak?

– Po prostu. Wolałam być sama. I byłam. Gdy wychodziliśmy na dwór, zawsze siedziałam w pojedynkę pod jabłonią i czytałam książki. Nikt nigdy mi nie przeszkadzał, aż pewnego dnia... Coś spadło z drzewa i prawie dostałam zawału. – Uśmiechnęła się pod nosem.

Chłopak słuchał uważnie. Ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku. Już prawie zapomniał o bolącym ramieniu, wpatrując się w jej magiczne oczy. Gdy odbijały promienie srebrnego globu, wyglądały jak dwa witraże. Rzucały kolorowe cienie zorzy na jej policzki i brzegi nosa. Na szczęście była zbyt zajęta grzebaniem w apteczce, by zauważyć, że się na nią gapił.

– Zwisnąłeś z gałęzi do góry nogami tuż przede mną i chciałeś się przedstawić, ale walnęłam cię w twarz atlasem geograficznym.

– Czyli wtedy byłaś tak samo brutalna. – Jego usta zwinęły się w uśmiech.

– Wystraszyłeś mnie! – tłumaczyła się.

– Ciebie? Bardzo śmieszne.

– Wkurzyłeś się, więc ukradłeś moją książkę i gdzieś z nią pobiegłeś. – Opowiadała dalej, gdy zaczęła owijać pasmo bandaży wokół jego ramienia. – Wróciłeś po chwili z pytaniem ,,Co to za księga, bo ma fajne obrazki?” – Prześmiewczo naśladowała głos małego chłopca. – I tak właśnie poznałam Izune Karthera, który nie umie czytać.

– Już umie.

– A myślisz, że kto cię nauczył? – zaśmiała się.

– Co? – Uniósł wysoko brwi. – Że niby...

– Zabraknie bandaży – westchnęła poirytowana, wchodząc mu w pół słowa. – Zaczekasz tutaj chwilę? Przyniosę coś z domu.

– Nie ma sprawy. Leć.

Lecz jej nieobecność wcale nie trwała ,,chwilę”, tylko ciągnęła się już od prawie dziesięciu minut. Trzęsąc się z zimna, myślał tylko o założeniu kurtki. Kiedy po nią sięgał, usłyszał głosy dobiegające z środka. Najgłośniejszy był głos Daremo. Rozmowa brzmiała jak kłótnia, która ciągle przybierała na sile.
Zaniepokojony chłopak nie posłuchał się jej prośby. Pociągnął za klamkę i wprosił się do środka, a Sadza poszedł za nim i położył się na wycieraczce. Już na progu otoczyła go aura pustki i samotności. Była podobna do atmosfery ze strychu, lecz silniejsza, bardziej nachalna. Różanka zmuszała go, by tak się czuł. Narzucała mu nie swoje emocje.

[BETA] Pomiędzylądzie: Normalność To Pojęcie WzględneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz