Z Louisem spotkał się dzień przed koncertem w Polsce. Już kiedy wylądował, dostał od niego wiadomość, że Tom czekał na niego na parkingu, by przywieźć go do hotelu, w którym aktualnie przebywał piosenkarz. Na początku Harry bardzo się wahał przed rezygnacją z własnej rezerwacji (Louis założył, że brunet był zdecydowany do pojechania tour busem na drugi koncert), jednak ostatecznie zdecydował się to zrobić po tym, jak dostał pięciominutową głosówkę i prezentację na temat tego, że po tak stresujących kilku ostatnich dniach obydwoje zasługiwali na mile spędzony wieczór.
Tom tak jak poprzednim razem zagadywał go przez całą podróż. Harry wciąż pozostawał przy tym bardzo nieśmiały, więc to głównie ochroniarz mówił, chociaż czasami zdarzało się, że brunet dodawał coś od siebie. Obydwoje złapali naprawdę dobry kontakt, przez co chłopak z łatwością potrafił wywnioskować, dlaczego to jemu Louis ufał najbardziej. Tom był uprzejmy, nie oceniał go, nie przerywał mu, gdy mówił i chociaż z twarzy wyglądał na groźnego i gotowego do ataku, to był bardzo łagodny w stosunku do Harry'ego. Opowiadał mu o swojej żonie i dzieciach, pokazał zdjęcia psa i nie narzekał, kiedy brunet prosił go o zatrzymanie się, by mógł skorzystać z łazienki w trakcie jazdy.
— Tu masz bluzę. Louis prosił, żebym przekazał, żebyś uważał, gdy będziesz wchodził do hotelu. W recepcji powiedz, że jesteś umówiony z Derekiem Montgomerym, to dadzą ci klucze do pokoju — wyjaśnił Tom, kiedy zaparkowali. — Rzeczy przyniosę ci za kilka minut, bo muszę jeszcze wstąpić do sklepu.
— Och, naprawdę nie musisz wnosić mojej walizki. Dam sobię radę — zapewnił go z zarumienionymi policzkami Harry.
— Masz stłuczone palce, a ja nie mam nic przeciwko — zaśmiał się, po czym przyjacielsko uderzył chłopaka w ramię. Harry ledwo powstrzymał jęk bólu. — A teraz idź, bo Louis od kilku godzin nie może przestać o tobie mówić.
Pospiesznie założył czarną bluzę, a następnie po upewnieniu się, że miał przy sobie telefon, wyszedł z samochodu.
Jeszcze nigdy Harry nie był w tak luksusowym hotelu. Na pierwszą część trasy Louisa po Europie, zazwyczaj brał te najtańsze, żeby mieć pewność, że uda mu się jeszcze odłożyć pieniądze na przynajmniej jeden koncert w Australii. Jego jedynymi wymaganiami była własna łazienka i prywatność — zdecydowanie wolał dopłacić piętnaście funtów, by spędzić noc w pokoju bez chrapiących i często bardzo głośnych mężczyzn.
Dlatego zaskoczył się, kiedy hotelowy ochroniarz otworzył mu drzwi, po czym odprowadził go do recepcji, gdzie czekała elegancko ubrana kobieta.
— Dzień dobry, jestem umówiony z panem Montgomerym.
Boże, ona na pewno myśli, że Louis jest moim sponsorem — pomyślał, patrząc w dół na swoje brudne od błota buty i zwykłe dresy. Na jego policzkach pojawił się ciemny rumieniec.
— Pana nazwisko?
Harry poczuł, jak zesztywniał. Nie miał pojęcia, czy powinien użyć swojego nazwiska, czy na szybko coś wymyślić. A jeśli powinien wybrać drugą opcję, to co jeśli recepcjonistka poprosi go o pokazanie dowodu?
Z opresji uratował go Louis.
— Jesteś! — powiedział z podekscytowaniem Tomlinson, pospiesznie schodząc ze schodów. Na jego widok Harry odetchnął z ulgą i niemal od razu rozluźnił się, kiedy piosenkarz mocno się do niego przytulił. — Jak ci minęła podróż?
— Dobrze — odpowiedział cicho prosto do jego ucha. — Nie mogłem się doczekać, aż cię zobaczę, Derek.
Louis zaśmiał się na jego słowa i odsunął się.