FAITH IN THE FUTURE
Światła reflektorów. Krzyki. Ból głowy. Mocny spadek samopoczucia i pewności siebie. Zmęczenie.
Westchnął cicho, wchodząc do pokoju hotelowego. Leniwie zapalił światło, po czym skopał buty z nóg oraz sceniczne ubranie, a następnie rzucił je na stół, przy którym tego poranka jedli śniadanie. Nie zwrócił uwagi na to, że był cały spocony, jego włosy były brudne, a oddech nieświeży — założył koszulkę z merchu Louisa i opadł na łóżko, całkowicie pozbawiony sił.
Kiedy zaczął przysypiać po długim i ciężkim dniu, usłyszał dźwięk otwierających się drzwi.
— Myślałem, że poszedłeś pić.
Tak, jak po każdym koncercie na amerykańskiej części trasy.
— Wypaliłem pół blanta i stwierdziłem, że bardzo za tobą tęsknię i potrzebuję się do ciebie przytulić.
Mimo tego, że był na niego cholernie zły, to uśmiechnął się pod nosem. Czasami Louis sprawiał, że czuł się najważniejszy na świecie i kochał to, że był jego oczkiem w głowie. Przez ostatnie trzy miesiące odrobinę się od siebie oddalili, ale zawsze dawał mu do zrozumienia, że był dla niego ważny. Na koniec każdego dnia to on był tym, do którego wracał i u którego mógł szukać ukojenia.
Louis podszedł do łóżka, po czym usiadł na jego skraju i położył dłoń na tylnej stronie jego uda.
— Nie brałeś prysznica? — zapytał zaskoczony, głaszcząc go po całej długości nogi.
— Jestem zmęczony, zrobię to rano.
— Na całej twarzy masz rozmazany tusz, kochanie.
Po tych słowach sięgnął po płyn micelarny i płatki kosmetyczne, leżące na komodzie, a następnie nasączył dwa, by powoli zacząć zmywać makijaż z jego twarzy. Robił to delikatnie, uśmiechając się pod nosem i co jakiś czas głaszcząc kciukiem blady policzek. Kilka razy z rozbawieniem nacisnął palcem wskazującym na jego nos, sprawiając, że Harry uśmiechnął się łagodnie.
— I po wszystkim — powiedział Louis, a jego głos był tak delikatny, jak jeszcze nigdy. — Chyba cię na to nie namówię, ale jeśli masz ochotę, to cię umyję.
— Jutro rano — odparł, po czym położył swoją dłoń na jego. — Chodź, ty też musisz się położyć. Wyjeżdżamy o jedenastej.
Louis ochoczo położył się na łóżku, jakby wcześniej czekał na pozwolenie, a następnie przykrył ich obydwu jedwabną kołdrą. Kiedy ułożył się już wygodnie, owinął ramię wokół jego talii i pocałował go mocno.
— Harry Styles. Moja gwiazda — szepnął, stykając ze sobą ich czoła. — Zmęczona i zła, ale moja. Prawda?
Harry zaśmiał się cicho.
— Bardzo zmęczona i trochę mniej zła, ale nadal twoja — odpowiedział, a następnie pchnął Louisa delikatnie na plecy, by się do niego przytulić i położyć swoją głowę na jego klatce piersiowej. Czuł się odrobinę obrzydliwie przez to, że się nie umył, ale po chwili mu przeszło, gdy przypomniał sobie, że Louis również położył się w ubraniach z koncertu. — Nie wiem, jak przeżyję następne koncerty. I wiem, że to zabrzmi głupio, bo to ty jesteś główną gwiazdą wieczoru, ale... Boże, niedługo mamy trzy koncerty pod rząd. Nie mogłeś tego rozłożyć w czasie? Lub zrobić mniej dat?
— Nie chciałem, żeby ktoś czuł się wykluczony, skarbie. To odrobinę niesprawiedliwe, że główne państwa europejskie mają wszystko, a te mniejsze nie mają nic. A wiesz, mam tam bardzo dużo słuchaczy, więc to nie jest tak, że muszę wykładać na to swoje pieniądze.