rozdział 116

286 37 0
                                    

Tamten dzień zapowiadał się zwyczajnie. A przynajmniej dla większości, bo Lando czuł dziwny niepokój, idąc ostatni raz na padock przed swoimi wyjazdem. Niby wszystko było w jak najlepszym porządku, Lavena była bezpieczna w Bristolu, jego rodzice również, rodzeństwo także, a także większość przyjaciół, którzy też znajdowali się wtedy na padocku.

Lando porozmawiał po drodze z kilkoma osobami, aż w końcu wszedł do swojego boxu, witając się z ostatnimi członkami zespołu, którzy wciąż nie wrócili do domu. Zaraz jednak odszedł kawałek na bok i wystukał numer telefonu do Laveny. Czekał, czekał... Ale dziewczyna nie odbierała. Wystukał więc do niej wiadomość, żeby oddzwoniła, kiedy tylko będzie mieć czas.

- Lando! Chodź tu na chwilę!

Trochę zdziwiony, że ktoś go wołał, chłopak skierował się w odpowiednim kierunku. Podszedł do swojego inżyniera, kompletnie zdezorientowany, a ten podał mu swój telefon. Jeszcze bardziej zaskoczony zaczął czytać artykuł, który był włączony. Jego oczy powiększyły się nagle, a serce zabiło mocniej. Kawałek dalej znajdował się też filmik z miejsca akcji - helikopter stojący kawałek dalej, masa karetek pogotowia, radiowozy, wozy strażackie... Jeszcze bardziej ścisnęło co w sercu, bo doskonale znał tamto miejsce, a nawet pisało, że cała akcja odbywała się w jego rodzimym Bristolu.

- Przykro mi, Lando. - powiedział mężczyzna ze smutkiem, chcąc wierzyć, że rodzinie chłopaka nic się nie stało.

- Przepraszam, muszę zadzwonić.

Lando cofnął się do tyłu, czując, jakby coś ścisnęło go w sercu. Zaraz wyszedł z budynku, by zaczerpnąć świeżego powietrza i wtedy też jego telefon zaczął wibrować. Zdezorientowany, natychmiast odebrał, widząc na wyświetlaczu zdjęcie swojej matki.

- Lando, kochanie...

- Mamo, co się stało? Co tam się u was dzieje? Wszyscy są cali? - spytał od razu, nie pozwalając jej nawet dokończyć. Martwił się, ale też cieszył, że zadzwoniła.

Odpowiedziała mu jednak cisza, ta przeklęta cisza, która mówiła mu wszystko.

- Mamo, powiedz mi, że nic się nie stało. - powiedział, czując, że zaczynał drżeć. Za wszelką cenę starał się uspokoić, ale nie potrafił.

- Chciałabym to powiedzieć, skarbie, naprawdę. Ale nie mogę. - stwierdziła Cisca, przełykając głośno ślinę. Zerknęła w swoje lewo, gdzie znajdowali się jej przyjaciele. - Nam nic się nie stało, ale Lavena...

- Co jej jest? Ten gościu ją zaatakował?

- Broniła się, skarbie. Świadkowie mówią, że miała sporo szczęścia, ale jest w ciężkim stanie, zabrał ją helikopter. - wyjaśniła od razu, nie zamierzając mu wtedy kłamać. On i tak by nie odpuścił i prawdopodobnie dowiedział o wszystkim, dlatego postanowiła mu o tym powiedzieć sama.

- Nie. - wyszeptał, ciągnąć za końcówki swoich włosów. Jego palce niemalże pobielały, gdy ścisnął je w pięści chwilę później. - Ona nie... Ona nie może, rozumiesz? Lena nie może umrzeć.

- Synku... - zaczęła Cisca, czując, że zaraz sama się rozpłacze. Słyszała ton głosu swojego syna, a to tak bardzo łamało jej serce, bo nawet nie miała, jak go pocieszyć.

- Będę tam najszybciej, jak się tylko da. Załatwię bilety, zrobię wszystko, by tam z wami być, rozumiesz?

- Kochanie. Lav da sobie radę, jest silna, przeżyje. - powiedziała spokojnie, chcąc go jakoś uspokoić. Sama chciała jednak uspokoić siebie, bo wiedziała, jak w poważnym stanie była Lavena. - A ty nie możesz się teraz tym przejmować, masz wyścigi.

Nie zostawiaj mnie, kochanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz