rozdział 117

320 38 2
                                    

Lando znalazł się w swoim rodzinnym mieście stosunkowo szybko. Jego myśli nieustannie zaprzątała Lavena - to, czy żyła, czy coś poważnego jej było, czy mógł ją zobaczyć... Chłopak wbiegł do odpowiedniego szpitala, niczym torpeda i ruszył w odpowiednią stronę, tam, gdzie powiedzieli mu wcześniej jego rodzice. Wciąż wycierał oczy, omijał pacjentów, szedł przed siebie, jak na złamanie karku. Serce biło mu wtedy jak szalone, a on nie potrafił go uspokoić w żaden sposób.

- Lando...

Seth, który sam zdążył wrócić do swojego rodzinnego kraju, podszedł szybko do chłopaka, łapiąc go za ramiona. Widział, że Lando w tamtym stanie mógł zrobić wszystko, przecież go znał. Zdawał sobie sprawę, że Norris kochał jego siostrę, jak własną, o ile nie bardziej. I wiedział, że był dla niej zrobić dosłownie wszystko.

- Seth, gdzie ona jest? - spytał Lando, wiedząc, że chłopak mógł wiedzieć cokolwiek. Był przecież z rodziny.

- Zabrali ją na badania, ale jest w śpiączce farmakologicznej. Nie wpuszczą cię teraz do niej. Nas też nie wpuścili. - powiedział spokojnie Seth, widząc, jak bardzo to wszystko przeraziło Lando. - Gdzie ty idziesz? Lando!

Lando, nie zwracając na niego więcej uwagi, podszedł do swoich rodziców i rodziców Laveny, by się z nimi w jakikolwiek sposób przywitać. Żadne z nich, łącznie z chłopakiem, nie wyglądało najlepiej, ale też żadne z nich nawet się tym nie przejmowało. Lando spojrzał na oba małżeństwa z pewnego rodzaju bólem, po czym został nagle przytulony przez matkę dziewczyny, która ledwo trzymała się wtedy na nogach, a która doskonale wiedziała, co wtedy czuł.

- Jak dobrze, że jesteś, Lando. Ona na pewno się ucieszy. - powiedziała cicho Alessia, starając się uśmiechnąć, choć niezbyt jej to wyszło.

- Co jej jest?

Kobieta spojrzała na swojego męża przez łzy i, gdyby jej w porę nie złapał, z całą pewnością wylądowałaby na ziemi. Mężczyzna zerknął na stojącego przed sobą chłopaka, widząc, że sam nie był w najlepszym stanie, choć dopiero przyjechał. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak mógł się w tamtej chwili z zaistniałą sytuacją.

- Ten nożownik dość mocno ranił Lav. Dostała kilka razy w brzuch, raz w udo. Zostawił ją, kiedy uświadomił sobie, co zrobił, ale było za późno. - wyjaśnił pokrótce i bardzo powoli, dając chłopakowi czas, by to wszystko do siebie przyswoił. - Lavena natychmiast otrzymała pomoc, przywieziono ją tutaj, od razu zabrano na operację. Ale lekarze byli zmuszeni wprowadzić ją w śpiączkę, nie wiemy, kiedy może się wybudzić. - dodał, dopiero wtedy uświadamiając sobie, jak bardzo i jak głośno waliło mu wtedy serce na samą myśl... - I czy w ogóle to się stanie.

Chłopak o mało nie osunął się na ziemię, gdyby nie szybka reakcja mężczyzny. Simon od razu pomógł mu usiąść na pobliskich siedzeniach, po czym wrócił do swojej żony, która sama usiadła nieopodal, widząc, żeby lepiej zostawić go w spokoju. Jego miejsce jednak zajęła Cisca, która kucnęła przy swoim synu, kładąc dłonie na jego kolanie.

- Skarbie, wszystko będzie dobrze. Lavena z tego wyjdzie. Jest silna. - oznajmiła, sama tak usilnie chcąc w to wierzyć. Zdawała sobie sprawę, że Lavena była silna, i psychicznie i fizycznie, choć nie było tego widać na pierwszy rzut oka. - Spójrz na mnie, synku.

- Jeśli ona nie przeżyje, to ja...

- Nie myśl o tym. Lavena jest silna, wyjdzie z tego. Jeszcze będziecie się razem śmiać, biegać, startować w wyścigach... - powiedziała, starając się do niego dotrzeć, pocieszyć. - Ona cię nie zostawi. Obiecała ci to, pamiętasz?

Lando nie odezwał się więcej, tylko wtulił w ciało matki, chcąc jej wtedy wierzyć w każde wypowiedziane słowo. Musiał wierzyć, że miała rację i że tak właśnie będzie.

~*~

Lekarze pozwolili wejść do Laveny jej bliskim dopiero następnego dnia, ale to nie zmusiło Lando do wrócenia do domu. Chłopak przesiedział w szpitalu całą noc na niewygodnych siedzeniach na korytarzu, pozwolił wejść do dziewczyny jej rodzicom, bratu, a na koniec przyszedł czas na niego. Cały się trząsł, wymijając się w drzwiach z Sethem, który poklepał go pokrzepiająco po plecach. Westchnął ciężko, po czym wszedł do środka, a serce zabolało go tak bardzo... Lavena leżała na łóżku, przypięta do różnych pikających maszyn, z wąsami tlenowymi w nosie, w dodatku cała blada, jakby bez życia.

- Lena...

Głos mu się załamał, a nogi same poprowadziły do dziewczyny. Lando przejechał dłonią po jej rozpuszczonych, falowanych włosach, jednak widoczność zasłoniły mu łzy, które szybko wytarł rękawem bluzy. Zaraz usiadł na krzesełku, które stało obok i złapał ją za dłoń - tak zimną wtedy dłoń. Potrzebował chwili by się otrząsnąć, ale kiedy tylko na nią patrzył, wyobrażał ją sobie martwą, a to nie był najlepszy widok.

- Jestem tu z tobą, Lena. - wyszeptał, po czym prędko otarł łzy wolną dłonią. - Tak cholernie żałuję, że puściłem cię tu samą, nie zasłużyłaś, by tu leżeć. To ja powinienem... - zaczął, ale jego głos załamał się na koniec, przez co nie był w stanie dokończyć. Westchnął ciężko, nie powstrzymując łez cisnących się mu do oczu. - Nie mogę sobie udarować, że nie byłem przy tobie, że cię nie ochroniłem. Nigdy nie powinnaś tu trafić, nie powinnaś walczyć teraz o życie, powinnaś... Powinnaś świętować ze mną zwycięstwo, sprzeczać się, śmiać. Tak cholernie żałuję.

Lando milczał przez chwilę, najzwyczajniej w świecie chcąc dojść do siebie. Przetarł twarz rękoma, normując bicie swojego serca. Zaraz uniósł swój wzrok, patrząc na nią z bólem.

- Nie zostawiaj mnie, kochanie.

Nie zostawiaj mnie, kochanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz