Las na pustkowiu

7 5 0
                                    

Podróż z Kuroi Roze, do Manda Chapakati stolicy wszelkich nieumarłych stworzeń, żyjących mniej bądź bardziej ruchliwie czy inteligentne w tej części kontynentu.

Podróż mijała Virstowi, nudno i poważnie. Nie lubił rozwodzić się nad drobnostkami, ale w aktualnym położeniu pragnął je dostrzec, chociaż na moment. Pomogłoby mu to, oddalić przerażającą myśl o stanięciu przed obliczem Demilicza. A raczej, jego materialną częścią. – Przełknął głośno ślinę i z politowaniem oraz nadzieją, o natchnienie od Marau, zwrócił oczy ku zachmurzonemu niebu. Pomrugał, jakby coś sobie uświadomił.

-Padał tu kiedyś śnieg ? -Zapytał nagle, zwracając się do dwójki towarzyszy, których to pytanie zupełnie ich zaskoczyło. Spojrzeli po sobie.

-Od kiedy tu jestem...-Podjęła Tasza, grzebiąc w swojej pamięci w poszukiwaniu odpowiednich wiadomości. -Raczej nie widziałam. -Powiedziała niepewnie, po czym spojrzała na Bajanga.

-Również nie widziałem, choć pod Górami lodu jest to niekiedy spotykane. -Pokiwał głową. -A czemu pytasz ?

-Jakby nie patrzeć, nasza frakcja nie jest zróżnicowana za bardzo pod względem klimatycznym, no może poza miejscami przy granicach. Więc zastanawiam się, czy kiedyś było inaczej, ponieważ pomimo deszczów gleba jest gdzieniegdzie jakby zmarznięta, że bez kilofa nie podchodź. A niekiedy to takie błoto, że nie wiadomo co w nim ożyło. Więc tak jakoś mnie, takie refleksje wzięły. -Wyjaśnił, wzruszając ramionami.

Żadne z nich, się potem nie odezwało, puki na horyzoncie nie zamajaczył ciemny las, otulony zieloną mgłą.

-Właśnie, minęliśmy Równiny Walecznych, przed nami Mokradła duchów. -Obwieściła Tasza.

-A potem, wyżyna upadłych i stolica. -Uśmiechnął się Bajang.

Virst odwrócił się, za siebie. Równe, połacie terenu porośnięte szaro-szmaragdową trawą, po której ledwie dostrzegalne z tej odległości, tułały się Szwędacze i szkielety-wojowniki.

-A czemu nas nic, nie zaatakowało ? -Zapytał Virst.

-Bo w przeciwieństwie, do cmentarzy. Na tych równinach -Tasza wskazała za siebie. -Nie ma już, zakopanych mogił. Niby trupy, ale większość z nich została wytępiona a Te, które przetrwały tułają się po takich zakątkach, o których władcy prowincji nawet nie wiedzą. Więc nie widzą problemu, a My poruszamy się zbyt szybko aby cokolwiek mogło nas dogonić. -Wyjaśniła. -Co więcej, zwykłe szkielety, które powstały tylko z powodu większego skażenia, plugawą magią. Nie posiadają zdolności mówienia, bo nic ich nie opętało ani nie zaklęło. Więc to Tylko, bezrozumne kupy kości. -Powiedziała.

-Dość tych pogaduszek. -Rzucił dość szorstko Bajang, stojąc o parę metrów przed nimi i wpatrując się wzrokiem w zbutwiały las, gdzie spomiędzy drzew raz po raz widoczne były błyski. -Trochę zgłodniałem, a i naszemu przyszłemu władcy przyda się odpoczynek. -Stwierdził. -Co powiecie aby, zrobić postój w koronach tych ogromnych drzew ? -Zaproponował Atropa.

-Jasne, ale co w takim gąszczu upoluje wampir ? Co najwyżej, natrafisz na jakieś wynaturzenie, co zamiast żył posiada włókna drzewne, a zamiast skóry – korę. -Prychnęła Tasza.

-Żyje dość długo, by wywęszyć krew. -Stwierdził.

-Ta, a potem tylko usłyszymy z Virstem, jak po lesie rozchodzi się krzyk bólu. Bo wampirek, sobie ząbki na czymś połamał. – Powiedziała ze współczującym spojrzeniem i drwiącym głosem.

Bajang, warknął pod nosem jakieś przekleństwo, po czym bez słowa ruszył przodem.

-Masz dobry humor. -Stwierdził Virst. -Ale, teraz chyba trochę przesadziłaś. -Westchnął patrząc, na oddalające się plecy wampirzego hrabiego.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now