Rara Avis

6 3 0
                                    


Wydawać by się mogło, że Tasza jest przyparta do muru, w pewnym momencie było tak dosłownie.

-I co siostrzyczko ? -Zapytał, wyciągając każdy wyraz nadając mu złowrogiego wydźwięku. -Tym razem, nie masz rodzeństwa, które mogłoby Ci pomóc. Ciekawi mnie, ile będziesz płynąć z prądem Styksu? -Zastanowił się.

-Nie trafię tam... bynajmniej nie teraz. -Odpadła, zarówno jego słowa jaki atak. Mictlan roześmiał się, odsuwając się nieco od siostry, którą przeszyła na wskroś lanca. Mistrz Czterech zakonów, stał unosząc się za jej plecami.

-Przypomnij, sobie kim byłaś... i kim jesteś. -Rozkazał a w jego oczach rozbłysła śmiertelna iskra.

-Nieźle, jak na pupilka panteonu. -Zarechotał Mictlan, nie słysząc jego słów do Taszy i naparł na siostrę. Mistrz czterech zakonów puścił broń i z parszywym uśmiechem odsunął się. Śmierć naparł na Taszę, jednak miast na jej ranne ciało natknął się na szczelnie owinięte białe skrzydła. Odepchnęła brata, silnym rozprostowaniem śnieżnych skrzydeł.

-Ooo... grzeczna siostrzyczka porzuciła drogę, wskazywaną przez panteon ? -Spytał kpiąco. -No nie spodziewałem się, że młodsza siostrzyczka może sama dojść do tak zaskakujących wniosków. -Zadrwił z niej. Po śnieżnej todze Taszy przelewał się szkarłat przelanej przez jej kosę krwi, zmieszaną z perlistą czystością serc zabitych. Dzięki temu śnieżne skrzydła, szpony i kruczy z dwoma długimi wąsami ukazujący się pod kapturem, ściekały rubinową czerwienią tworząc na bieli rozłożyste wzory, które niczym rzeki świata spływały po Taszy, jakby była największym szczytem świata.

-Imię me Rara Avis... -Wyprostowała się wraz ze swymi skrzydłami, prostując się wyciągnęła skrwawioną lance, rana zasklepiła się. Wywinęła sprawnie rozdwojonym ostrzem lancy, które wyrastało z drzewca ozdobionego metalowym smokiem, odrzuciła ją, pewniej biorąc kosę, z której pokazało się drugie ostrze mieszczące się na drugim końcu kosy, pośrodku zaś umieszczono klepsydrę ze srebrnym piaskiem.

Śmierć cofnął się i spojrzał na Mistrza czterech zakonów, który spokojnie poprawiał swoje rękawy.

-Czas się zabawić braciszku. -Wykrakała, obracając kosą i z głośnym kraknięciem przyzwała chmarę kruków, rozszarpującą wściekle kości Mictlana.

Tymczasem Virst i Bajang, mieli nieciekawe towarzystwo.

Atropa, wylądował na czterech odnóżach zastanawiając się nad taktyką, przeciwko oddziałowi cierni.

Z całą pewnością, przydałby się niektóre rośliny Virsta, ale ten miał problemy z nekromantami.

-Cwana bestia miała racje... -Uśmiechnął się jeszcze ktoś ponad nimi, dosiadający czegoś typu smokowiec. Machnął do swych pobratymców, w chmurach i zeskoczył z wierzchowca wystawiając swoje czarne pazury, które się zapaliły od tarcia o powietrze.

Bruk przed Bajangiem i wkoło niego został zerwany od impetu uderzenia.

-Co My tu mamy... -Oblizał się rozdwojonym językiem. -Oddział straszaków... -I pomajtał strzałkowatym ogonem, przechylił głowę, patrząc na ich dowódcę siarczystymi ślepiami.

Kolczaste Lamie musiały się mocno zaprzeć, by nie zostać zdmuchnięte od fali uderzeniowej. Dowódca oddziału zjeżył się podobnie jak jego lamia.

-Diabolik...-Wycharczał dowódca, po czym rzucił się na demona. -Myślałem, że wszystkich wytępiłem w Tej frakcji.

-Hee... Jak widać, została Ci najsilniejsza sztuka. -Zarechotał w szatański sposób. Bajang skądś go kojarzył, ale nie miał pewności. -A Ty co ?! zamierzasz się tak przypatrywać ?! lepiej bierz swój jaszczurczy tyłek w troki i pomóż swemu panu ! -Rozkazał i tupnął nogą, a raczej kopytem, mocując się z dowódcą cierniowych jeźdźców.

-Myślisz, że jeden diabolik da radę powstrzymać Ten oddział ? -Prychnął, sowicie chlapiąc zakrwawioną i żółtą śliną na twarz demona o niebieskiej bródce. Uśmiechnął się jeszcze wredniej, a podkomendnych otoczyli różnego swego rodzaju łowcy.

-Rusz wreszcie dupę bajangu ! -Warknął, nastając na palec jaszczura, kiedy dowódca postrachu naparł bardziej na diabolika.

Kiedy Atropa wyrwał się z szoku i zdołał odskoczyć, spostrzegł na plecach przybysza wystrzępiony nieco granatowy płaszcz z wyszytym dumnie wznoszącym się z popiołów feniksem.

-Szkoła łowców... z Kuroi Roze... ? -Zdziwił się.

Walka, która się rozpętała potrząsnęła Bajangiem, który w końcu ruszył w stronę Virsta.

*

W międzyczasie, w pałacu Demilicza. Mimo panującego niepokoju, ciągłego przekrzykiwania się przez obecnych jego mieszkańców, jedynie obecnie panujący władca, którego jedynym fragmentem ciała była, kość piszczelowa z umieszczonym drogocennym kamieniem i gekon rozpłaszczony na stoliku, który leniwie oblizywał swoje, wszystko widzące oczy.

W gwarnej teraz sali tronowej, poza gekonem i spokojnie leżącą na atłasowej poduszce spokojny był jedynie mężczyzna o długich śnieżnych włosach, które mieniły się na błękit.

-Najważniejsze by nie dotarli do pałacu. -Powiedział i klęknął przed stolikiem. -Proszę Panie zająć mi się tą sprawą. -Wzniósł oczy na gekona. Oblizał prawe oko. Białowłosy uśmiechnął się schylając głowę. -Dziękuję Panie. A Wy spokój hołoto! -Powiedział, jego głos przypominał ostry lodowy sopel, który momentalnie zmroził całe powietrze i z nierzadka już niebijące serca obecnych w sali istot. -Idę się Tym buntem zająć. -Obwieścił, odwracając się i poprawiając swoją szpadę, wyszedł z ogromnej ciemnej, wilgotnej sali tronowej.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now