-Sala milczących grzybów...
-Co? -Zapytał Virst, doskakując do boku wampirzego hrabiego, który skończył walkę z mumią, za pomocą bardziej ludzkiego ciała i z pomocą jaszczurczej siły. Atropa patrzał teraz, na pałac górujący nad całym miastem.
-Sala milczących grzybów. -Powtórzył. -Musimy przez nią przejść, jeżeli chcemy ominąć straże. -Powiedział.
-A chcemy je omijać ? -Zapytał grabarz.
-W pałacu hegemona, tacy jak ten spec, od przywołań mumii są zwykłymi pomywaczami... -Mruknął, pogrążony w zadumie. -Tak poza tym, to dzięki za pomoc z Tym nekromantą.
-Aj tam, Też mi ratowaliście tyłek, kiedy byłem w potrze... -Urwał, zastanawiając się nad czymś głęboko. -Nie, Ty chciałeś mnie pożreć. -Stwierdził, przypominając sobie ucztę ze swojej krwi, jaką Bajang wyprawił dla swojego gościa, kiedy zawędrował w jego podziemia.
-Ależ młody panie, możesz tego nie odczuwać, ale wraz z Taszą pomagamy wznieść filary Twej potęgi. -Powiedział. -A tak właściwie, to co chcesz zrobić ?
-Uwolnić Kriste, tego Yu-tsu i Plagę. -Wyjaśnił, spinając cugle Mięty.
Wampir odetchnął ciężko.
-To trzeba będzie, przejść dwa razy przez salę milczących grzybów, i Marau raczy wiedzieć co jeszcze. -Mruknął niezadowolony z tego faktu, przemierzając kolejne ulice w równym Virstowi tempie.
-Wiesz o Tej sali, a o reszcie nie ? Skąd ?
-Sala milczących grzybów, była jakieś osiemdziesiąt lat temu oficjalnym przejściem do sali tronowej Demilicza. Stanowiła próbę, dla istot nie-umarłych. Byłem wtedy w pałacu, by kandydować do sejmu, jako mniejszość rasowa frakcji...
-Ale przecież, rodzi wampirów jest wiele, i zaliczacie się chyba do tej samej rasy. No nie ? -Zapytał Virst.
-To nie do końca tak, młody panie. Nie każda istota żywa, może przemienić się w Bajanga, wampira lodu, Adze, Alghulem czy Alpom. Oczywiście jest tego wiele więcej, podałem Ci jedynie te najczęściej spotykane, za czasów mojej młodości i te które przetrwały w Tej frakcji do dnia dzisiejszego. -Wyjaśnił.
-Nie sądziłem, że to tak skomplikowane... -Przyznał Virst szczerze zdumiony różnorodnością gatunkową, ziomków Atropy. -A jak powstają Bajangi ? -Zapytał zaciekawiony. -Bo o Alpach słyszałem co nieco.
Ich rozmowę przerwało, donośne echo rogów. Na dźwięk tego instrumentu, stosowanego przez prymitywne stworzenia, które w ten sposób oznajmiają wejście do walki, kazał przystanąć na moment Virstowi, by zaraz skręcić w boczną uliczkę.
Westchnął i odpowiedział chłopakowi, na jego poprzednie pytanie.
-To dość skomplikowane. -Stwierdził hrabia. -Jakby Ci to naprędce wyjaśnić, i to tak byś pojął... -Zastanowił się.
-Wątpisz w moją zdolność przyswajania wiedzy ? -Zapytał urażonym tonem.
-Nie, chodzi o to, że mamy towarzystwo przed i za sobą. Więc może, naukę o moim rodzaju zostawmy na później co ? -Zaproponował.
Tłumaczenie Bajanga, nieco ukoiło urażonego Virsta, a całkowicie o urazie zapomniał gdy, tylko Mięta została szarpnięta w dół. Odwrócił się w siodle, jeden z pająków wystrzelił celnie siecią, w tylne łapy lamii.
-Panie ! -Krzyknął za nim Atropa, kiedy młody grabarz zsuwał się w dół ulicy, na plecach wiernego wierzchowca. Tym czasem, krwiopijca sam miał kłopoty w postaci mniej ciekawego osobnika.
Pokraczny stwór, o zaszytych oczach i ciemnej skórze, która jakby została wprost naszyta na jego kości, przybrany był w niezgorszą skórzaną zbroję, z której naramienników wystawały drobne igiełki, przeplatane czarnym pierzem. Przez poranione i zbyt naciągnięte wargi, było widać rząd szpilkowatych, długich i nieco poczerniałych zębów, które przypominały nieco zubożałe sztylety skrytobójców.
Stał przed Bajangiem, dosiadając równie cudacznego stwora. Lamii, była ciemnoszara, jakby wygrzebana z ziemi, wyglądająca na twardą – skóra, była porośnięta łuską na piersi i zadzie stworzenia. Tuż nad nozdrzami, ze sztywnych, krótkich kudłów wyrastał prosty, ostry jak żądło róg, z którego sączyła się czarna maź.
Rozpostarte czarne skrzydła, znacznie szersze niż u Mięty – dosiadanej przez Virsta, przypominały liść akacji, w który ktoś dodatkowo powbijał malutkie igiełki.
Ogon wierzchowca był łysy, ale z jednego jego boku wyrastały śmiercionośne kolce. Największy z nich, w kształcie ostrza włóczni zwieńczał tylną końcówkę stworzenia.
-Tego się nie spodziewałem...-Przyznał Bajang.
Ślina tocząca się po szpiczastych zębach jeźdźca kapała powoli na poklejoną grzywę. Nagle wyciągnął bat i trzymając go mocno w ręce, podniósł go wydając z siebie dziwny dźwięk. Nie był to ani szczek, ani małpie zawołani, tylko coś jakby zebra, wołająca swoje stado. Bajang spojrzał w górę.
Niebo nad tą dzielnicą stolicy, przysłoniła chmara mrocznych skrzydeł, z których wyrastały srebrne kolce. Jednakże nie runęła na Bajanga pozbawiając go wampirzego życia, tylko zasiadły na dachach.
Jedynie, wyższy wojownik z pełnym mrocznym pióropuszem, na plecach i na najokazalszym wierzchowcem, stanął obok istoty z batem. Lamia, jakiej dosiadał, miała zabezpieczone łapy i łeb, specjalną zbroją. Sądząc po przyłbicy, na łbie stwora, która została wykuta w pół koła oraz ozdobiona w zwinięte ciernie. – miało to oznaczać ból i cierpienie. Wzbudzać strach u wroga. W podobnym stylu był również pancerz jeźdźca. Przy boku, spoczywał bat cierniowy oblany srebrem.
Atropa przemienił się w jaszczurkę, nie wiedząc co, ma zrobić.
Jeśli zaatakuje otwarcie, porani się i niechybnie zginie od cierni, a zahipnotyzować Tych pokrak się nijak nie da.
*
Tymczasem Tasza, została zmuszona do odwrotu w inną część miasta. Mictlan, pochłonął życia wszystkich w koło, którzy znaleźli się w zasięgu jego mocy od momentu uwolnienia jej.
Szukała sposobu na powstrzymanie brata, stolica z całą pewnością obróci się w jałowe pustkowie, jeżeli szybko nie zmienią miejsca walki, albo nie pozbędzie się brata w jakiś cudowny sposób.
-Żeby był tu ktoś z rodziny... -Zacisnęła swoją kosę. Oświeciło ją. Mogła przecież, poświęcić nieco mocy i sprowadzić posiłki siłą.
Lecąc nad miastem, odbijając ataki brata, wpadła na barierę. Wzniosła swój kaptur, rozglądając się nad istotą, która mogłaby postawić tak potężną blokadę. Była bowiem pewna, że to nie Mictlan, to po prostu nie było w jego stylu. Skoro obudził swoją całą moc, z pewnością nie zakończyłby tak łatwo swojego pojedynku.
Nie miała czasu na zastanawianie się, przeszła między wymiarami uderzając jednocześnie z kilku stron.
-Ile razy mam powtarzać... Takie sztuczki na mnie nie działają. -Zaśmiał się jak banshee, roztrzaskując iluzje i lustrzany atak Taszy. -Wymyśl coś innego siostrzyczko, bo mi się coraz bardziej wstyd robi, że przegrałem z Tobą, kiedy byłaś sporym kawałkiem gówniary.
-Miałam dwieście lat cepie... -Burknęła, atakując frontalnie.
-Czyli w porównaniu do mnie, jesteś zwykłą gówniarą. Pogódź się z przegraną. Tron IIT'a będzie mój.
-Myślałam, że Ci na nim nie zależy. Przecież sam mówiłeś, że to tylko kolejna Boska zabawa.
-Z nudów, można zostać nawet bogiem... przecież, co mam robić z wiecznością ? -Zapytał, ścinając kawałek szaty, białej śmierci.
YOU ARE READING
Filary świata - Imperium śmierci
FantasyKlasyczne fantasy, przygoda chłopaka wywodzącego się z podłego cechu, którym gardzi każdy okazuje się niezbędnym elementem intryg dworskich... Podczas swojej wędrówki dowie się kim jest i co samemu chce osiągnąć walcząc z coraz to potężniejszymi prz...