Kat i grabarz

1 0 0
                                    

Virst szedł w górę po wąskich stopniach, podparł się zmęczony o ścianę.

-Rany Julek... ile to ma pięter ? -Zapytał sam siebie, dysząc ciężko. – Wciąż odczuwał, skutki ostatniej potyczki. No i wypita woda, która została przefiltrowana przez organizm, domagała się już oddania.

W tym celu, odwrócił się twarzą do ściany i wyciągnął swojego przyjaciela. Zaś w jego wnętrzu zaczął rozlegać się; cichy, wredny rechot.

-No wiesz co! -Prychnął grabarz pod nosem. -Nawet mi się odlać nie dasz w spokoju ?

-No nie mogłem się powstrzymać, wiesz... jak zakończysz, swoją misję, a Ta Twoja niunia Cię odrzuci. Idź z tą wędką, przez stolice... z całą pewnością będziesz miał branie. -Smok, znów zaczął się śmiać. -Wiesz co, z całego rodu masz chyba naj... -Nie dokończył, Virst w przypływie złości uderzył się w pierś, samemu tracąc na moment dech.

Grabarz skończył przerwaną mu czynność, ze złością stwierdził, że oczyścił nogawki swoich upapranych ziemią, jaskrawymi glutami i zaschniętą krwią spodni, przepuszczonym przez swój organizm napitkiem z wody cytrynowej.

-Ja pierdziu... władca milenium. Przyszły Pan frakcji, z ojszczanymi portkami. -Burknął i stuknął się ponownie w pierś. -Słyszałeś łachmyto ? To, przez ciebie. -Oskarżył smoka, chowając swojego pogromce dziewic w nogawce i poprawiając go przy połowie uda, tak by nie przeszkadzał.

Smok więcej się nie odezwał, tylko wydobył z siebie dźwięk podobny do żachnięcia się.

*

Virst, nic sobie z tego nie zrobił, a jedynie wzruszył ramionami i poszedł dalej. Droga, nużyła mu się więc umilił ją sobie niekoniecznie grabarską przyśpiewką, którą kiedyś zasłyszał w Kuroi Roze, od znanego pieśniarza imieniem Jaka Złoto ustnego.

-

Było to raz na balu

Dama w szkarłatnym szalu

Choć wcale nie proszona w gości.

Wzięła w śmiertelny taniec

panów i wszystkie panie

I włościan z okolicznych włości

A kiedy ich brała

To im tak śpiewała

Nad stanów stan postawił Pan

Majestat mój

Więc biorę sta, wszelaki stan

Ród, płeć i strój

Kim byłbyś, bądź

Muszę Cię wziąć (...)

Virst przerwał kiedy po przestąpieniu, jak się okazało ostatniego ze stopni, wszedł do szerokiej sali, która równo była wyłożona płytkami z czarnego marmuru. Rozejrzał się ciekawie po wnętrzu, nie dostrzegł z początku niczego.

Nie rzucał ziarna z odpowiednim kwiatem. Wiedział bowiem, że powierzchnia po której stąpa, niesie echo jego żelaznych podbić.

Ruszył z wolna, ostrożnie stawiając następne kroki do środka sali.

-Coś taki strachliwy ? -Zapytał, basowy głos którego źródło wstało o dwa kroki przed nim. -Kat, raczej nie powinien się obawiać, nie ? -Zadał kolejne pytanie.

Stał przed nim potężny cień.

-A może kat i grabarz w jednym ? Więc skąd Twój lęk ? -Zapytał, a lśniący, naostrzony, potężny podwójny topór w jego ręce podniósł się na wysokość głowy Virsta.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now