Przejście milczących grzybów

6 2 1
                                    


Virst jako grabarz spod Czarnego miasta, ze smykałką do botaniki nie mógł oderwać wzroku, od świecących grzybów, które mieniły się jaskrawymi kolorami, chyba każdego rodzaju.

-Ooo, tego to nawet miałem w swoim inwentarzu. -Powiedział, wskazując na ociekający, jakimś śluzem kapelusz jednego z okazalszych grzybów.

-Nie ruszaj... -Nie zdążył dokończyć Atropa, gdyż młody grabarz chciał ściąć grzyba linką by móc go później wykorzystać.

Virst spojrzał zaskoczony na reakcje Bajanga, który przygotował się do walki. Spojrzał znów na grzyba i odskoczył, roślina sięgająca do połowy łydki z ociekającym, świecącym śluzem wyciągnęła z mokrego podłoża swoje korzenie.

W lekko niebieskawym pieńku pojawiła się rozwarta szczęka ukazująca królicze przednie siekacze. – Virst odskoczył.

-Co To jest ?! -Zapytał zdumiony, zaraz jednak zbliżył obie dłonie z zaciśniętą żyłką pod brodę. -Muszę je mieć !

Bajang oparł się o ścianę pochylając głowę.

-Gorzej niż z babą na jarmarku... Zapalony botanik-grabarz... Myślałem, że tylko szpadle zbiera...-Zaczął, zamierając w pół ruchu, Virst był okładany korzeniami morderczego grzyba, z którego paszczy po dwóch odsłoniętych siekaczach zaczął spływać jad.

To jednak jeszcze bardziej nakręciło Virsta.

-Barbanello ! Będziesz mój ! -Oświadczył pewien swego, zapalony... albo w tym przypadku, bardziej; Napalony grabarz-botanik.

Grzyb wstrzymał swoje natarcie, gdy blondyn wyciągnął więcej żyłki, by móc spokojnie go ściąć na odległość. Barbanella, chwilę się wahała jakby obserwowała zielonkowatymi kropkami na jasnoniebieskim kapeluszu, poczynania swego oprawcy.

Grzyb przechylił kapelusz, jakby kłaniał się Virstowi, a gdy grabarz zbliżył się z lubieżnym uśmiechem laboranta, który właśnie dostał nowy sprzęt i obiekt do badań, roślina z jazgotem nadepniętego nocą kota, wyrwała się z ziemi po czym zaczęła uciekać na swych przeraźliwie długich korzeniach.

-Virst ! -Krzyknął za nim Bajang.

-Czekaj, najpierw go złapie! -Powiedział uradowany niczym dziecko widzące nowy słodycz w ulubionej cukierni.

Atropa westchnął ciężko i opuścił gardę.

-To ma być przyszły władca frakcji ? ... -Pokręcił zrezygnowany głową, a coś postukało go w ramię. -Co jest ? nie widzisz, że rozpaczam nad losem tej krainy ? -Zapytał, odwracając się, stał za nim zielony grzyb, podzielony pomarańczowymi paskami, niczym tygrys. Sprał Bajanga po twarzy swoimi korzeniami, a gdy hrabia oddając cios przydzwonił mu w kapelusz.

Świecące stworzenie, z groźnym warkotem dzikiego kota wskoczyło na półkę skalną o dobre pół metra nad głową wampira i zaczęło wydawać z siebie dziwnych bulgoczących dźwięków wymachując przy tym korzeniami. Po ostatnim „hoo habataba" nachylił się do Bajanga, którego zaczęła obserwować chmara błyszczących ślepek na kapeluszach bądź tuż pod nimi, towarzyszyła temu seria dźwięków, takich jak: szczęk zębów, obsuwanie się ziemi czy nie rzadko skapujący śluz na ziemię.

Nim Atropa się obejrzał, był otoczony przez setki fluoryzujących wściekłych grzybów. Dowódca tej rewolty, zeskoczył na niego oplatając jaszczurczy pysk wampira i wypuścił swoją grzybnię.

-Habulubu habdabaana ! -Następstwem tego okrzyku był, jazgot podobny do nawoływań dzikich ludów podczas ataku. Wszystkie świecące rośliny, mu zawtórowały co nie spodobało się Bajangowi, którego oplatające korzenie grzybów zwalały z nóg. Czuł się coraz bardziej niepewnie o swój los.

-Ile grzybów ! -Zawołał uradowany grabarz. -Chodźcie do tatusia skarbeńki ! -Po czym zaczął je zapalczywie gonić, z naciągniętą żyłką między dłoniami.

**

Zdyszany Bajang zipał ciężko po morderczej walce i jeszcze bardziej desperackim sprincie, który musieli odbyć z Virstem by zmutowane grzyby z zaostrzonymi dzidami w korzeniach i bojowym nastawieniem do sprawy nie wrzuciły ich na stos.

Obaj byli oblepieni, wszelkiego rodzaju jarzącym się śluzem.

-Raaaju, dawno tak się nie obłowiłem. -Powiedział, uradowany Virst klepiąc się po płaszczu, pod którym spoczywały świeżo doczepione sakwy z rozmaitym grzybem.

-Omal nas nie zabiłeś ! ... Swoją drogą, czemu tak późno wróciłeś ? -Zapytał Atropa

-A Ty co ? przecież i tak jesteś już martwy. Czy martwi nie powinni dostawać zadyszki ? -Zaśmiał się grabarz, podpierając się o ścianę. -A widzisz...Barbanella, którą goniłem była dość dobra w chowaniu się i nie chciała za nic, dać się zabić. Dopiero gdy pierdyknąłem ją szpadlem -Pokazał druhowi rozpaćkaną część śluzu na swym grabarskim orężu. -W kapelusz, to straciła przytomność i mogłem ją w spokoju rozparcelować. -Powiedział, z miną szaleńca zacierając ręce.

-Nie... nie, ma szans, że kiedykolwiek zrozumiem ludzi... zwłaszcza grabarzy. Jesteście dość nienormalni...-Zauważył,

Virst żachnął się.

-My po prostu, mamy swoje specjalizacje, które chcemy udoskonalać na własną rękę. A, że to przy okazji odbiega od większości norm nawet Tego świata, to już nie moja wina. -Wzruszył ramionami.

-Dobra, już dobra... nie dąsaj się tylko.

-Nie jestem babą, aby się dąsać. -Prychnął.

Z tyłu, w mroku, za nimi rozległo się ciche klaskanie. Ściany, sklepienie i podłoga zaczęły pokrywać się lodem, w miarę zbliżania się kroków oraz cichego śmiechu.

-No brawo, wyszliście cało z drogi „milczących" grzybów, i dotarliście aż na rozstaj dróg...winszuje. Doprawdy Winszuje. -Powiedział, mężczyzna nie przestając się zanosić paskudnym śmiechem...

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now