Powrót do domu

3 1 0
                                    


Virsta, obudziło parę mocnych kopnięć pod żebra.

-Eeeł...-Jęknął, otwierając oczy, przez pół uchylone powieki, z zamazanym spojrzeniem ujrzał nad sobą chyba najgorszy, z możliwych widoków. Śmierć, w swojej okazałości, jak się później okazało to Tasza dziabała go krańcem swojej kosy, a Bajng w formie jaszczurczej przyglądał mu się z otwartym otworem gębowym i wpatrując się w niego, poziomymi źrenicami zbliżał się do jego głowy, rozchylając coraz bardziej bezzębny pysk.

-ŁA! Żyje ! -Podskoczył jak oparzony i jego głowa niefortunnie wpadła do ust wampira. -Rany Marau, chciałeś mnie zjeść ?! -Krzyknął na Atrope, kiedy ten wypluł go miotającego się jak rybę złapaną przez pelikana.

-Wybacz, myśleliśmy, że już jesteś trupem. -Powiedział. -Co prawda, nie żywię się stęchlizną, ale posiadałeś cząstkę życia. -Wyjaśnił wampir.

-Nie mogłaś go powstrzymać ? -Zwrócił się do Taszy, obrażonym tonem.

-Byłeś nieprzytomny przez cztery dni. Przez te cztery dni, gorączkowałeś a Atropa tachał Cię na plecach. Myślałam, że się już nie obudzisz, a jesteśmy przed murami stolicy. -Powiedziała.

Virst pomrugał chwilę i rozejrzał się. Wszędzie wisiała gęsta ciemna mgła. Tak dobrze, że mógł zobaczyć, postać Taszy i Atropy, mimo iż nie stali od niego dalej niż na wyciągnięcie ręki.

-W którą stronę do bramy ? -Zapytał Vitst.

-Kawałek w twoje lewo. Możesz chodzić ? -Zapytała Tasza.

-Chyba... -I spróbował ustać. Udało się. Mógł chodzić, mimo narastającego niebezpieczeństwa, nie mógł pozbierać myśli i skupić się na pokonaniu Demilicza. Jego myśli krążyły wokół tego, co się z nim działo, a rozrywający ból kości i mięśni przypominał o krążącej w nim sile smoka.

-To dobrze, że chodzisz. Nie oddalaj się. -Polecił Atropa. Razem z Taszą zniknęli w gęstej mgle. Przytłumiony umysł Virsta i jeszcze rozmazujący się wzrok nie ułatwiał sprawy z odnalezieniem towarzyszy. Cały czas, szedł w swoje lewo, zorientował się, że jest blisko bramy po paskudnym zapachy.

-Chwila...a gdzie Mięta... -Przypomniał sobie o swojej Lamii plującej, kiedy potknął się o sfatygowany nagrobek.

Tasza mówiła, że Bajang niósł go przez całe cztery dni na własnych plecach. Więc co w takim razie stało się z wierzchowcami ? – Przysiągł sobie, że jak znajdzie Taszę to wydusi z niej wszystkie informacje. Machnął na ukos ręką i parę trupów wychodzących z ziemi, rozsypało się.

Dźwięk rozsypywanych kość wyrwał go z zamyśleń, spojrzał w stronę źródła dźwięku i na swoją rękę.

-Co Ja zrobiłem ? -Zapytał sam siebie. Zacisnął parę razy dłoń i dotknął czoła które, zaczęło go boleć. -No tak, smocza moc. Chyba działa też na układ nerwowy i zmysły...-Zastanowił się. Wyciągnął ręce jak najdalej przed siebie, nie widział przez moment swoich palców. Zaraz jednak dostrzegł ich zarys. Tak samo, jak zarys wszystkich innych rzeczy wokół siebie. Zapiekło go nagle w klatce piersiowej, jakby w jego wnętrzu uwięziono ptaka, który aby się wyrwać macha panicznie skrzydłami.

Ścisnął się za obolałe miejsce i usiadł dysząc ciężko.

-To wszystko przez tę mgłę...-Stwierdził. I zaiste, jego złe samopoczucie, było przyczyną, krążenia po "trupiej mgle" czy jak to niektórzy wolą „trupich oparach". Jest to specjalny rodzaj mgły, w którym mogą poruszać się istoty, powiązane w jakiś sposób z nekromancją i śmiercią. – To oznacza, że żadna żywa istota z zewnątrz nie mogła wejść do miasta. Nie powinno mu to zaszkodzić, przez obecność smoka i uwolnioną cząstkę jego mocy. Nie rozumiał więc, czemu dzieje się z nim coś takiego. No i była jeszcze zagadka, czemu minister obrony zarządził o takim środku ostrożności ? Przecież, odkąd pamiętał wrota stolicy były otwarte dla każdego rozumnego stworzenia, niekoniecznie martwego.

-To dlatego, że jesteś żywy...-Odezwał się głos w jego głowie, a grabarz znów trafił do białej sali. -Zaiste, masz silne ciało. Taka dawka mocy, powinna Cię uśmiercić i wskrzesić. A zapanowałeś nad nią. -Wyjaśnił smok. -Co ja mam z Tobą począć ? -Zapytał smok.

-Nic, nie chce umierać ! -Odpowiedział spanikowany Virst.

Na co smok zaśmiał się.

-Nie gadaj głupstw, i tak umrzesz. Moja moc Cię nie zabiła. Zrobi to więc śmierć. -Powiedział. -A teraz bierz, dupę w troki i pokaż, że stać Cię na przejście do miasta. Tam odetchniesz. -Wyjaśnił smok.

Virst zaciągnął się porządnie trupim oparem i odetchnął głęboko rozglądając się.

Widząc zarysy terenu doszedł do bramy, załatwiając kilkanaście trupów po drodze, bez szpadla, miecza czy zaklęcia.

-Tasza! -Zawołał białowłosą, kiedy dostrzegł jej srebrne włosy w tłumie.

-Gdzie Ty się szlajasz ? -Zapytała karcąco. -Zapomniałeś już co mamy do załatwienia. -Niemal fuknęła na niego.

-N-nie, nie zapomniałem. Ale co się stało z naszymi wierzchowcami ? -Zapytał.

-Chyba z Twoim. -Poprawiła Tasza. -Nie mam pojęcia, po waszej burdzie w lesie, uciekła w stronę Kuroi Roze. -Wyjaśniła i rzuciła mu pakunki, które miał przy siodle Mięty. Uśmiechnął się, przypominając sobie o gwizdku, dzięki któremu mógł zawołać swoją pupilkę. I zaraz z niego skorzystał. Westchnął, patrząc w ścianę ciemnej mgły trzymającej się zaraz za bramą stolicy.

-Podróż stamtąd trochę potrwa. -Stwierdził, a po chwili pstryknął palcami jakby sobie o czymś przypomniał. -Chodźcie, trzeba coś zjeść i wypocząć, prawda ? -Zapytał.

-No przydałby się kąt, w którym moglibyśmy ustalić jakiś plan działania. -Potwierdził Bajang.

-Chodźcie, znam akurat jedno takie miejsce, gdzie pieką najpyszniejszy czarny chleb na kontynencie. -Powiedział Virst, obciążony niemal przeskoczył na następną ulicę.

Śmierć i wampirzy hrabia, spojrzeli po sobie w zdumieniu. Od czasu rozpoczęcia tej szalonej misji nie widzieli, aby Virstowi tak się praca nad tą samobójczą misją paliła w rękach i sprawiała mu tyle przyjemności.

Ulice stolicy były patrolowane przez pomniejszych nekromantów, wszędzie panował ład i porządek. Gdzieniegdzie, ulicami Manda Chapakati przejeżdżał patrol jeźdźców pająków.

Virst nie przypominał sobie, aby za czasów jego pobytu w stolicy, wysyłano na patrole nekromantyckich jeźdźców. Była to bowiem, jedna z najszybszych i najbardziej destrukcyjnych jednostek Tej frakcji. Coś też, nie dawało spokoju Virstowi. Odczuwał dziwny niepokój, widział go w twarzach przechodniów oraz bardziej trupiej i gęstej atmosferze niż zazwyczaj. – Nie zaprzątał sobie jednak tym głowy, był zbyt podekscytowany przemierzając przez kolejne ulice stolicy, kierując się tylko w sobie znanym kierunku.

Dotarli, zaprowadził ich w tę nieprzyjemną część miasta, gdzie wpływy nekromanckich gwardzistów, nie sięgały, w przeciwieństwie do mieczy, kos, czy noży mieszkańców.

-Mamo ! -Zawołał, widząc na podwórzu kobietę w dojrzałym wieku, o czarnych jak węgiel włosach. Zamarła w pół kroku i złożyła dłonie na ustach by nie krzyknąć zbyt głośno ze szczęścia.

-V-Virst ? ... -Zapytała z niedowierzaniem.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now