Rozdział 7. Czerwień i mrok.

239 9 0
                                    

Zamarłam.

Aiden nawet na moment nie opuścił ze mnie swojego wzroku, cały czas zawzięcie się na mnie patrzył. Czułam się, jakby wyciągał z mojego mózgu wszystkie wspomnienia. Jego dłoń na sekundę musnęła moje kolano, ale to wystarczyło, abym wstrzymała oddech.

Strasznie ciekawiło mnie, o co chodzi z grą, o której mówił. Mógł czuć się bezkarny w tym przeklętym mieście i mogłam być na jego celowniku. Do mojej głowy znów napłynęły czarne myśli, które widziały mnie trzy metry pod ziemią. Przegryzłam wargę i zaczęłam rozglądać się po pokoju, chciałam tak odgonić uczucie strachu, które skumulowało się w moim organizmie.

On zdawał się poczuć mój strach i zdawało mi się, że coraz bardziej go to nakręcało. Był niczym wampir z tą różnicą, że on napawał się lękiem innych ludzi. Przegryzł wargę, a zaraz potem puścił ją, może gdyby siedział przede mną inna osoba, pewnie uznałabym to za seksowne, ale u niego zdecydowanie to tak nie wyglądało.

— Żartowałem — parsknął śmiechem. — Nie jesteś tyle warta co złoto, aby grać o ciebie.

Momentalnie cały lęk, uciekł z mojego ciała, lecz uczucie, że coś się może wydarzyć, zostało ze mną. Pewnie na dłużej zostanie u mnie, byłam tego pewna. Policzyłam w myślach szybko do dwudziestu, aby mój głos nie brzmiał słabo. Wystarczająco już mi dokopał i nie chciałam, aby powiedział czegoś więcej na mój temat.

Nienawidziłam, kiedy ktoś mi mówił, że jestem słaba. Mogłam to przyznać przed samą sobą, ale nie jeśli mi druga osoba to mówi, to momentalnie wściekam się, mimo że wiem, jaka jest prawda.

Cóż bez mojej głupoty nie byłabym sobą.

— Jeśli nie ma żadnej gry, to możesz stąd, ładnie mówiąc, uciekać w podskokach — powiedziałam pewnie.

Kiedy tylko wypowiedziałam jedno słowo, to poczułam przeszywający ból gardła, czułam się, jakbym połknęła garść żyletek. Chłopak naprzeciwko mnie uniósł brwi i spojrzał się z nonszalancją.

— Widzę, że twoja słabość odeszła i wrócił ten twój charakterek... cóż, chyba że to tylko pozory?

— Sprawiać pozory, to ja będę przed Holdenem, że nic nie wiem o twoim upadku z mojego okna — powiedziałam pod nosem. — Przestaniesz zatruwać mi powietrze i stąd wyjdziesz, czy naprawdę muszę cię wyrzucić przez okno.

Może i serio byłabym w stanie to zrobić, ale na tamten moment nie miałam siły, aby wyjść z łóżka, a co dopiero wyrzucać go z pieprzonego okna. Chociaż wizja jego, spadającego z mojego okna była bardzo kusząca, nie powiem.

— Kiedyś przez tą twoją niewyparzoną buzię, wpadniesz w poważne kłopoty — pokręcił głową.

— To już nie jest twój problem — odparłam i uniosłam wyżej podbródek. — Wyjdziesz stąd czy mam pójść po spray na komary?

— Najpierw spadanie z okna, a teraz spray na komary? — powtórzył zdziwiony. Patrzył się na mnie jak na idiotkę.

— Jesteś jak taki irytujący komar, który lata nad uchem w nocy — wytłumaczyłam i wzruszyłam ramionami.

— Doskonale wiem, że jesteś w stanie pójść po ten spray, więc pójdę. — Wstał, co lekko mnie zdziwiło. Tak łatwo odpuścił? — Miło było cię denerwować i straszyć, ale na mnie już pora. Koszmarnego następnego dnia — uśmiechnął się ironicznie.

Wstawiłam mu środkowego palca. Wygładził swój czarny golf i starł z niego niewidzialny kurz. Następnie wyszedł z mojego pokoju, zostawiając otwarte drzwi, jak on mógł to zrobić.

Zagubione wspomnienia [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz