Prolog.

332 22 0
                                    

-Musisz ujrzeć tą przyszłość na własne oczy! Zatem... żyj! Żyj Liam!- to zdanie znów wybudziło Williama ze snu. Wciąż przypominał mu się moment, gdy Sherlock rzucił się za nim do burzliwej Tamizy. Mroczne światło księżyca wdzierało się do pokoju „Pana Zbrodni", oświetlając jego twarz i nad wyraz podkreślając głębię jego krwistoczerwonych oczu. Moriarty zakrył twarz dłońmi, nie mógł sobie pozwolić na słabość, ale on, ten pieprzony Holmes musiał mu pokrzyżować plany, miał go zabić! Przynajmniej dać mu umrzeć w odmętach Tamizy, a on musiał, po prostu MUSIAŁ go ratować!

Oczywiście doceniał ten gest, dał mu nadzieję na to, że może jeszcze być szczęśliwy, jednak co się stało z nim samym? Gdzie się podziewa? Czy żyje? Te pytania nie dawały mu spokoju, co jeżeli uratował kogoś kto powinien już dawno oberwać kulką w łeb, a sam przypłacił to życiem? Bił się z myślami, miał za złe losowi za to, że tak to pokierował, jednocześnie denerwował się na myśl, że on wielki mózg mógł zwalać winę na los, wściekał się tym, że był bezsilny, nie mógł nic wymyślić. Jednocześnie, dlaczego mu tak zależało?

Czyżby ten drań coś znaczył w jego życiu? Chciał mieć go przy sobie, chciał żeby był jego przyjacielem, w końcu nie przyszedł tam po niego jako detektyw tylko jako przyjaciel! Skoro przeżył to czemu nie zacząć życia od nowa? Jedynie, gdzie się podziewał teraz ten Sherlock? Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że może jego ciało lerzy gdzieś wyrzucone na brzegu. Mógłby przebiec wzdłuż całą Tamizę, lecz powstrzymywał go zdrowy rozsądek.
-Widocznie tak miało być...- westchnął zawiedziony.

Sherliam "Catch me again if you can, mr. Holmes"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz