Następnego dnia w całym mieście wręcz huczało od wiadomości o odnalezieniu Sherlocka Holmesa. Z samego rana otrzymał list z Siedziby Lordów, a adresatem był nie kto inny jak Mycroft.
-Liam szykuj się! Idziemy odwiedzić Siedzibę Lordów!
-Tego można było się spodziewać. - Moriarty widział w tym szansę na zgromadzenie informacji o swoich braciach.
W punkt o 15.00 pod hotel podjechał elegancki powóz. Ze środka wysiadł wysoki brunet podobny do swojego brata.
-Jak zwykle musi być o tobie głośno! - Powiedział na powitaniu. -Już wszyscy się pogodzili z twoją śmiercią, a ty robisz wejście smoka!
Sherlock roześmiał się i przedstawił Williama jako przyjaciela poznanego w takcie powrotu do Londynu. Mycroft nie do końca wierzył w tę wersję zdarzeń, lecz powstrzymał się od komentarza. Bardzo oschle podchodził do rzekomego Jamesa Sharpa. Wsiedli do powozu i udali się do siedziby. Po drodze mało rozmawiali, Mycroft podejrzliwie zadawał pytania Williamowi, ten za to odpowiadał w taki sposób by zbić go z jakiegokolwiek tropu.
Jako że to nie królowa wezwała Sherlocka, zaprowadził brata i jego "przyjaciela" do swojego biura.-Po co chciałeś się ze mną spotkać? - Spytał wreszcie Sherlock.
-Jak to po co? Mój brat zaginą, wszyscy myśleli, że zginąłeś wraz z tym zbrodniarzem. Nawet ci już pomnik postawili. A ty się zjawiasz, jak gdyby nigdy nic na jakimś balu charytatywnym. Zero jakichkolwiek znaków życia, a potem po ponad pół roku nagle się ujawniasz. Jest bardzo dużo pytań i niewiele odpowiedzi. Nie wspominając, że po twoim wielkim wejściu tajemnicza postać porywa cię z tłumu tuż przed północą. - Tu spojrzał bardzo stanowczo na zakapturzonego blondyna. -Gdzie się do kurwy nędzy podziewałeś tyle czasu?!
-Jakby to powiedzieć... Byłem tu i tam. Zwiedzałem trochę... - Mycroft wtrącił mu się w zdanie.
-"Byłem tu i tam" chyba cię pogięło! Nawet nie przyszło ci na myśl, żeby poinformować mnie, że żyjesz?! Wystarczyłby głupi list! List!
-Nie wściekaj się tak od razu! Zrobiłem tak jak uznałem za słuszne.
-Ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji. Skoro ty przeżyłeś, być może William James Moriarty też. Informacja ta byłaby bardzo kluczowa do poszukiwań, bo jego ciała nadal nie odnaleziono! A za jego uczynki odpowiada teraz Albert, jego brat. - Liam uważnie przysłuchiwał się ich kłótni. Już zdobył informacje na temat Alberta, teraz tylko wyciągnąć coś o Louisie. -I owszem bracia Moriarty przyczynili się do dobrych zmian w państwie, ale nie są zwolnieni od kary! Mordy, podpalenia, liczne intrygi, mam wyliczać dalej?
William zdał sobie sprawę z tego, że z tej sprzeczki już nic więcej nie wyciągnie. Mycroft miał za złe Sherlockowi, że nie poinformował swojego brata o tym, że żyje. Oliwy do ognia dolewał jeszcze żal i obowiązki zawodowe. Wyślizgną się z pokoju pod przykrywką wyjścia do toalety. Podczas gdy Mycroft był zajęty Sherlockiem spojrzał dyskretnie na papiery leżące na biurku, przeczytał coś o nowo utworzonej sekcji 6, której zadaniem była ochrona nowo utworzonej Brytanii. W zapiskach o MI6 wspomniany był nie kto inny jak Louis. Postanowił więc go odszukać. Błąkał się przez dłuższą chwilę w labiryncie korytarzy, wreszcie kontem oka dostrzegł drzwi, na których znajdowało się imię i nazwisko jego brata. Niestety po tej części korytarzy przechadzał się ochroniarz.
-Dzień dobry, ja do Louisa Jamesa Moriarty'ego. - Uprzejmie zwrócił się do wysokiego, mocno zbudowanego mężczyzny.
-Nie uprzedzono mnie o pana wizycie.
-To dziwne... Muszę się z nim pilnie skontaktować, przybywam w bardzo ważnej sprawie.
-Nie zostałem o tym poinformowany, więc proszę o opuszczenie budynku.
-Niech mnie pan nie wygania, to sprawa życia i śmierci.
-Takie są procedury, jeżeli pan nie wyjdzie po dobroci będę musiał użyć siły. - Ostrzegł.
William wykonał pewny krok w przód. Ochroniarz rozzłościł się i ruszył ku niemu. Blondyn wykonał zgrabny unik, tak, że napastnik uderzył o ścianę. Ta nieudana próba jeszcze bardziej go rozjuszyła. Rzucił się na niego, lecz i tym razem przeciwnik wykonał unik, przy okazji uderzył go w takim miejscu, że stracił przytomność i runął na ziemię. William poprawił mankiet, który odpiął mu się podczas walki. Zapukał do drzwi, usłyszał ciche: "Proszę!", otworzył drzwi.
-Witaj Louis! - Mężczyzna siedzący przy biurku zamarł na chwilę. Wierzył, że William nie zginął, lecz gdy zobaczył go żywego, stojącego przed nim, uśmiechniętego, to coś w nim pękło. Do oczu napłynęły mu łzy.
-Bracie... - Wydusił z siebie wreszcie, wstał i rzucił mu się w ramiona. Wciąż nie wierzył własnym oczom. -Bracie!
William poklepał go po plecach, Louis starał się opanować emocje, które były tak silne i szczere, że nie mógł powstrzymać płaczu. Sam nie wiedział czy to ze szczęścia, czy z tej tęsknoty za ukochanym bratem. Gdy już się uspokoił wskazał fotel stojący koło biurka by William tam usiadł, sam zajął miejsce przed nim. Odłożył na bok papiery.
-A więc teraz zajmujesz się ochroną państwa, które stworzyliśmy?
-Tak, Albert zrzekł się naszych posiadłości na rzecz odbudowy miasta, z resztą nie tylko on, wielu arystokratów również. Wziął całą winę na siebie twierdząc, że to on nakłaniał cię do dalszego działania. Aktualnie siedzi w więzieniu. Mi przydzielono właśnie taką rolę, jestem z tego dumny, mogę zarządzać tym co dzięki tobie powstało. Żyjemy teraz po to by odkupić swoje grzechy.
-William słuchał go uważnie.
-Słyszałem o tym co się stało z Sherlockiem, nie wiem, czy wiesz, ale ujawnił się wczoraj na balu charytatywnym. Ja również wtedy byłem, lecz nie zrozumiałem od razu co się dzieje, był straszny tłum.
William zaśmiał się pod nosem.-A żebyś wiedział bracie, że wiem... Nie tylko to wiem. -Pomyślał.
-Hmmm... Doprawdy ciekawe.
-To jeszcze nie najdziwniejsze, gdy się ujawnił jakiś mężczyzna niezwłocznie go wyprowadził z sali i już nie wrócili. Mycroft zaprosił go dziś na rozmowę. Teraz będziesz musiał dużo bardziej uważać, na pewno zaczną węszyć, skoro on przeżył to wyciągną wnioski, że może i ty wciąż żyjesz.
-Dziękuję za troskę, poradzę sobie.
-Zaraz ma pojawić się u mnie gość, więc będziesz musiał iść. Pod jakim imieniem i nazwiskiem się teraz ukrywasz, żebym mógł się potem odnaleźć?
-James Sharp
-Do zobaczenia bracie! - Uścisnął go na pożegnanie.
Szybkim krokiem William udał się z powrotem do gabinetu Mycrofta.
-Strasznie długo ci to zajęło Sharp! - Powitał go oschły głos brata Sherlocka.-Strasznie ciężko było znaleźć drogę powrotną, tyle tu korytarzy! Dla kogoś kto jest tu pierwszy raz to przypominało bardziej labirynt bez wyjścia. Przepraszam najmocniej.
-No mówię ci, że nie chcę z tobą mieszkać! Aktualni dobrze mi w hotelu! Jak będę chciał to coś wynajmę! - Awanturował się Sherlock.
-Ale kto to widział, żeby w hotelu mieszkać jak jakiś bezdomny!
-I ty się dziwisz, że od razu ci nie powiedziałem, że żyję?!
-Wyjdź!
-Wyjdę kiedy będę chciał! Nie wygonisz mnie!
-Wynocha Sherlock! Nie chcę cię widzieć!
-Nie wyjdę!
-Wyjdziesz po dobroci, albo siłą!
-Nie wyjdę dzbanie!
-Tak? To zaraz zobaczymy! - Mycroft wstał i złapał go za kołnierz.
-Co robisz?! - William wygiął mu rękę zmuszając go tym samym do puszczenia Sherlocka.
-Nie mieszaj się! - Usiłował się wyrwać, lecz blondyn mocno go trzymał.
-Panu już podziękujemy. - Puścił Mycrofta i wraz z Sherlockiem opuścili Siedzibę Lordów.
CZYTASZ
Sherliam "Catch me again if you can, mr. Holmes"
FanfictionNiebezpieczny nurt Tamizy rozdzielił Sherlocka i Williama. Oboje myślą, że drugi nie żyje. Moriarty zatrudnia się w posadzie profesora matematyki na uniwersytecie w miasteczku, w którym wyrzuciła go rzeka. Ma szczęście, że mieszkańcy jeszcze nie zn...