Od samego rana Sherlock liczył, że William magicznie się pojawi i wyciągnie go z tego bagna. Niestety nie dawał żadnych znaków życia, a zachowanie Mycrofta wskazywało na to, że nagłe zniknięcie blondyna to jego sprawka.
Dziś nastał dzień rozwiązania wszystkich problemów Middletonów, wszystkie układy miały zostać przypieczętowane związkiem małżeńskim jego i Audrey.
-Zakładaj tą marynarkę, a nie stoisz i nic nie robisz! - Mycroft podał mu marynarkę, a Sherlock z pochmurną miną wykonał rozkaz. -Nie najgorzej wygląsz.
Sherlock czuł się tak jakby stroił się na własny pogrzeb, bo wraz z obrączką na palcu coś w nim umrze. Jedyną opcją jaką teraz widział była ucieczka z kraju, powstrzymywało go jedynie to, że William najprawdopodobniej jest przetrzymywany przez jego brata. Żal mu też było biednej Audrey, jeżeli nie wezmą tego ślubu to wyląduje na ulicy z kolei, jeżeli się pobiorą to będzie nieszczęśliwa do końca swojego życia, bo Sherlock nie potrafi patrzeć na nią inaczej niż na przyjaciółkę. Nie pożądał jej w żaden sposób, a jej obecność była mu obojętna. Jedyną twarz, którą chciałby widzieć codziennie, gdy budzi się rano i którą chciałby widzieć przed śmiercią była twarz Williama.
Mycroft nie miał w sobie ani odrobiny skruchy, mimo, że widział jak bardzo jego brat cierpi. Sherlock od kilku dni nawet nie wychodził z domu, nic nie jadł, bo nic nie przechodziło mu przez gardło oraz nie spał, bo nie mógł zasnąć, wiedząc, że gdzieś tam Liam jest ubezwłasnowolniony i że nic by mu się nie stało, gdyby nie on. To wszystko była jego wina i teraz będzie musiał za to zapłacić.
Sherlock tylko stał i patrzył na siebie w lustrze. Nie poznawał siebie, wystrojonego jak choinka tyle, że zamiast w bombki to w najdroższy garnitur jaki był. Wyglądał tak jak Mycroft chciałby, żeby wyglądał, miejscami nie był w stanie dostrzec już siebie, bo miał wrażenie, że stał się już swoim bratem. Za wszelką cenę chciał się wyrwać z tego chorego ciągu wydarzeń, chciał żyć po swojemu, a nie tak jak Mycroft mu każe. Tylko, że było już za późno...
***
Mycroft niemalże siłą zaciągnął brata przed ołtarz, bo ten za nic w świecie nie chciał wejść do kościoła.
-Zachowuj się jak przystało! - Upomniał go.
-Jak ty możesz mi to robić?! Serio ważniejszy jest twój honor od mojego szczęścia? Szczęścia twojego brata?!
-Tak, a teraz zamknij się już i nie rób scen, goście już się schodzą!
Sherlock rozczarował się mocno, liczył, że w ostatnim momencie Mycroft przejrzy na oczy, że właśnie niszczy mu życie i stanie po jego stronie. Liczył na braterskie wsparcie, jednak Mycroft był tak zapatrzony w siebie, że kolejny raz go olał, byle tylko ludzie nic złego o nim nie mówili. Sherlock stracił już wszelkie nadzieje, pozostało mu już tylko stać i czekać na pannę młodą.
Ludzi przybywało coraz więcej, większości nawet nie znał. Nagle gdzieś w tłumie mignęła mu twarz Williama.
-Nie to nie możliwe... Wydaje ci się... - Pomyślał.
Lecz od tego momentu uważnie przyglądał się gościom, usiłując ponownie znaleźć go w tłumie.
-Wszystko ok Sherlock? - Spytał wyraźnie zmartwiony Watson, który był jego świadkiem. -Jesteś strasznie blady... Zobaczyłeś ducha?
-Można tak powiedzieć... - Wymamrotał.
Mimo starań nigdzie nie mógł go zlokalizować. Może przez brak snu miał zwidy? Cała ta sytuacja z porwaniem Liama sprawiała, że czuł się jakby tracił rozum.
Goście usiedli w ławkach, ksiądz stał wraz z Sherlockiem przed ołtarzem, wszyscy z niecierpliwością czekali na pannę młodą, jedynie Sherlock miał nadzieję, że się nie zjawi, skoncentrowany był głównie na swoim bólu, dziś całe jego życie wywróci się do góry nogami. Czas mijał, a po Audrey ani śladu. Kątem oka Sherlock ujrzał pan Middletone zlany zimnym potem szepcze coś do Mycrofta.
-Ciekawe... Audrey powinna przyjechać z rodzicami i wraz ze swoim ojcem wkroczyć do kościoła...
Cała sala zaczęła szeptać między sobą. Mycroft wraz z panem Middletone szybkim krokiem udali się do wyjścia, a tuż za nimi pobiegła matka panny młodej.
-Coś jest nie tak. - Szepnął do Watsona, pociągnął go za rękę i również udali się za nimi.
Zanim zdążyli zrozumieć co się stało usłyszeli krzyk pani Middletone, a zaraz po tym jej płacz. Przyśpieszyli kroku i dołączyli do nich koło powozu.
-Co się stało?!
-Sam zobacz... - Mycroft z jeszcze chłodniejszym wyrazem twarzy niż zwykle otworzył drzwi powozu.
W środku leżała Audrey, słodka, niewinna, bezbronna Audrey ubrana w białą suknię, cała we krwi, a z jej brzucha wystawał nóż. Krew była wszędzie, na szybach, siedzeniach, podłodze i suficie. Skóra blada, a oczy przepełnione bólem i strachem. Po kierowcy ani śladu.
Wszyscy wyszli z kościoła i przyglądali się tej makabrycznej scenie, goście dookoła krzyczeli, płakali i mdleli.
Sherlock kazał się wszystkim odsunąć i zaczął przyglądać się miejscu zbrodni. Nóż tkwiący w brzuchu niewiasty, miał wyryte na rączce następujące słowa: "Skoro ja nie mogę jej mieć, to nikt inny jej nie dotknie!".
-Francis... - Szepnął pod nosem.
-Francis? - Powtórzył za nim zrozpaczony ojciec dziewczyny. -Francis Smith?!
-Wszystko na to wskazuje. Mieli romans, jednakże Audrey rzuciła go, kiedy nasz ślub został potwierdzony. Francis nie był w stanie tego znieść, więc ją zabił. - Powiedział, lecz z tyłu głowy coś podpowiadało mu, że to by było zbyt proste.
Przyjechała policja wraz z Lastrage, Sherlock opowiedział mu co już udało mu się ustalić. Sytuacja wydawała mu się zbyt prosta, to musiało mieć jakieś drugie dno. Zamyślony wrócił do kościoła by na spokojnie wszystko przemyśleć z dala od zrozpaczonych ludzi.
Jednak ku jego zdziwieniu nie był sam, przed ołtarzem stał jakiś mężczyzna o blond włosach. Serce Sherlocka zaczęło szybciej bić. Przyspieszył kroku. Tajemnicza postać odwróciła się w jego stronę. Nie mylił się był to William z krwi i kości! Miał ochotę rzucić mu się na szyję, jednak w jego wzroku było coś niepokojącego. Coś co w mgnieniu oka zmiotło mu uśmiech z twarzy.
William stał z lekkim uśmiechem na twarzy, jego krwistoczerwone oczy wręcz płonęły chęcią zemsty i mordu. Wyglądał jakby czerpał z zaistniałej sytuacji jakąś chorą satysfakcję. Sherlock czuł się tak jakby stał przed obliczem prawdziwego diabła. Ten uśmiech nie oznaczał nic dobrego...
-Nie, nie, nie, nie, nie, nie! - Z tych nerwów aż złapał się za głowę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto stało się czego chciał, jego wszystkie problemy same się rozwiązały, ale chyba w najgorszy możliwy sposób.
-Myślałem, że już cię tego życie nauczyło Sherly... - Powolnym krokiem zaczął zbliżać się w jego stronę aż zatrzymał się tuż przed nim. -Ludzie o dobrym sercu nigdy nie wygrywają.
CZYTASZ
Sherliam "Catch me again if you can, mr. Holmes"
FanficNiebezpieczny nurt Tamizy rozdzielił Sherlocka i Williama. Oboje myślą, że drugi nie żyje. Moriarty zatrudnia się w posadzie profesora matematyki na uniwersytecie w miasteczku, w którym wyrzuciła go rzeka. Ma szczęście, że mieszkańcy jeszcze nie zn...