7 - Pomocna dłoń

29 4 6
                                    

– Mogę ci pomóc?

Moje ręce znieruchomiały wokół rozwijających się mieczyków. Spodziewałam się, że Robert przyjdzie do ogrodu. Nie trzeba było do tego Przeczucia. Wysiłki cioci Irenki były tak czytelne, że wcale nie byłam zaskoczona takim obrotem spraw. A jednak... A jednak nie umiałam zapanować nad dziwną sensacją w żołądku i jeszcze dziwniejszą niemocą w mięśniach, ilekroć ten chłopak pojawiał się obok.

– Nie potrzebuję pomocy... – mruknęłam.

– Ciocia powiedziała, że ogród jest całkiem spory i jest w nim dużo pracy. Starczy dla nas dwojga... – Nie odpuszczał.

Oho, ciocia Irenka bawiła się w swatkę! Zgrzytnęłam zębami.

– To skoro tak powiedziała, wybierz sobie jakiś wygodny kąt i działaj! – odparłam i wróciłam do wyrywania drobnych ździebeł trawy wokół łodygi mieczyka.

Robert stał niezdecydowany nade mną. Wreszcie przykucnął przy mnie.

– Nauczysz mnie jak?

Znów znaleźliśmy się niepokojąco blisko siebie. Tak blisko, że mogłam zobaczyć rozbłyski w jego oczach. I ponownie mój żołądek zwinął się w supeł, ale nie był to taki sam nerwowy skurcz, jaki towarzyszył mi przez ostatnie kilka miesięcy każdego dnia przed wejściem do szkoły. Ten był podejrzanie przyjemny, co oczywiście wywoływało u mnie paniczną chęć ucieczki. No bo przecież...

Westchnęłam.

Chyba nie miałam wyjścia. Najwyraźniej Przeznaczenie przypuściło szturm na moją biedną osobę, więc lepiej było po prostu pogodzić się z obecnością tego chłopaka. Może jeśli spędzimy ze sobą więcej czasu, uodpornię się na jego urok...

– Pierwsza rada: nie kucaj tylko klęcz. – Zaczęłam. – Szkoda kolan. Wiem, co mówię. O ile nie szkoda ci spodni.

– Nie szkoda – odparł z szerokim uśmiechem. Był inteligentny, zrozumiał moją porażkę.

– Po drugie: rękawiczki. Szkoda skóry na dłoniach.

Zanim skończyłam mówić, już sięgał do wiaderka z narzędziami i zakładał rękawice.

– Po trzecie: wyrywamy chwasty. Nie rośliny ogrodowe. Umiesz rozpoznać?

– No wiesz co?! – wykrzyknął z oburzeniem, na co ja uśmiechnęłam się krzywo. Niech sobie nie myśli, że będę taka cukierkowo miła.

– Nie byłam pewna... – skomentowałam z zadowoleniem.

– Taa, bo ci uwierzę... – mruknął z przekąsem, na co wbrew woli się roześmiałam.

– To wybierz sobie jakiś miły kąt i cóż... do roboty narodzie... – Wzruszyłam ramionami.

– Chyba raczej: do pracy rodacy? – Poprawił mnie i przykląkł obok.

No nie! Cały ogród możliwości, to on musiał sobie wybrać tę samą rabatkę, co ja?! Niedoczekanie!

– Będziesz mi patrzeć na ręce, czy jak? – mruknęłam nieprzyjaźnie.

– No, muszę się nauczyć. A najlepiej zobaczyć w praktyce. Masz coś przeciwko?

Tym samym skończyło się tańczenie wokół siebie. Zadał pytanie wprost i poczułam się jak zagoniona w kozi róg. Miałam dwa wyjścia: burknąć coś na odczepnego i pozbyć się go na dobre – a przy okazji niepotrzebnie zrobić sobie wroga pod tym samym dachem... Albo przystać na jego towarzystwo i jakoś nauczyć się tolerować dziwne sensacje w moim żołądku. W końcu się przecież przyzwyczaję.

– Możesz zostać... – Siliłam się na obojętny ton. – Tylko nie przeszkadzaj.

– A w czym miałbym przeszkadzać? – Zaśmiał się. – Myślisz, że będziemy się bić o ten sam strzępek chwastów?

– Kontempluję... – mruknęłam niewyraźnie.

– Ja akurat pluję prosto...

– Boże, co za frazes! – Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. – I przeszkadzasz.

– W kontemplacji. Załapałem. Ale tak z czystej ciekawości... – Zaczął, a ja westchnęłam z irytacją.

Ja tu mam Tombaka do wytępienia!!! Odczepiłby się. Zerknęłam na Roberta nieżyczliwie, ale on najwyraźniej miał ogromną uciechę z tej naszej rozmowy. Miałam ochotę go udusić.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła! – warknęłam. – Ja tu odwalam porządną psychoterapię, więc weź się ucisz!

Ups... Wyrwało mi się. Robert zamilkł posłusznie i patrzył na mnie w lekkim szoku. Ja zaś poczułam, jak przerażenie ściska mi gardło. No to teraz wyszłam na skończoną wariatkę z problemem! Mogłam sobie pogratulować głupoty i braku opanowania.

– Przepraszam, nie wiedziałem – bąknął zmieszany.

– Możesz sobie iść, jak chcesz... – mruknęłam i wróciłam do pielenia.

Chciało mi się płakać. Był to wyraźny sygnał, że chwasty w mojej duszy miały się jeszcze bardzo dobrze. Oczyszczanie ogrodu było prostsze. Jak to się działo, że nazwanie głośno sprawy po imieniu wywoływało u mnie natychmiastowe załamanie?

Skupiłam się na trawskach. Przez chwilę pracowałam w napięciu, czekając, aż Robert wstanie i mnie zostawi. Odkrycie, że wcale nie chciałam, żeby sobie poszedł, nie poprawiło mi nastroju. Dopóki walczyłam z jego szukaniem kontaktu ze mną, wydawało mi się, że należało się go pozbyć z pola widzenia. A teraz, kiedy najprawdopodobniej sam z własnej woli zniknie z horyzontu, nagle jego towarzystwo wydało mi się ze wszech miar mile widziane.

Ale nie poszedł.

Wyrywał chwasty w milczeniu, przesuwając się równolegle do mnie wzdłuż rabatki. Po godzinie nie czułam rąk i nóg. Klęczenie też wykańczało kolana. Pot spływał mi po plecach, bo po chłodnym poranku dzień zaczynał się robić ciepły, a słońce przygrzewało coraz mocniej. W zapamiętaniu nawet nie zauważyłam, że Robert gdzieś zniknął. Rozejrzałam się zdezorientowana. Wreszcie go zobaczyłam w drzwiach na taras. Niósł butelkę z wodą i dwa kubki.

– Pomyślałem, że powinniśmy się napić – oznajmił pogodnie.

Kiwnęłam głową bez słowa i usiadłam na ścieżce. Robert podał mi kubek z wodą. Piłam w milczeniu, wpatrzona w napój. Czułam na sobie wzrok mojego towarzysza, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć.

– Dzięki... – szepnęłam i oddałam mu kubek.

Nie czekałam na odpowiedź i wróciłam do pielenia chwastów. Kątem oka widziałam, jak Robert odniósł butelkę i kubki do altany, żeby były pod ręką. Skupiłam się na plewieniu, walcząc z pokusą rozproszenia uwagi osobą mojego towarzysza.

– Naprawdę pomaga? – zagadnął mnie po chwili.

– Co takiego? – odpowiedziałam pytaniem. Przerwałam pielenie i zerknęłam na niego z zaciekawieniem.

– No, ta cała praca w ogrodzie. Czy pomaga na to, cokolwiek to jest, z czym się zmagasz...?

Doceniłam jego dyplomację.

– Chyba... Mam taką nadzieję.

– OK, dzięki – odparł i zajął się chwastami.

Poświęciłam krótką chwilę, żeby przyjrzeć mu się przy pracy. Sprawiał wrażenie autentycznie zaangażowanego w oczyszczanie ogrodu. Czyżbym zatem przyjęła błędne założenie, że dołączył do mnie, bo szukał okazji do spędzenia ze mną czasu?

A co, jeśli przekonało go do tego moje wyznanie o terapii? W duszy piknęło mi dziwnie nieokreślone Przeczucie, że za tą pracą w ogrodzie stoi coś znacznie poważniejszego niż wakacyjny podryw, o który zdążyłam go posądzić.

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz