– Skończyłam „Drużynę..." – oznajmiłam pewnego dnia.
To było jedno z naszych czytelniczych popołudni. Jak zwykle siedzieliśmy w altanie, każde zaczytane w swojej lekturze. Od naszego spaceru na Rozewie minęło kilka dni z dość zmienną pogodą, która sprzyjała czytaniu, a niekoniecznie pracom w ogrodzie czy zwiedzaniu okolicy. Wszyscy domownicy kręcili się po salonie, gdzie ja pochłaniałam kolejne rozdziały „Drużyny Pierścienia", Robert siedział zatopiony w Pratchetcie, a Krzyś z Jadzią i Kasią grali w gry planszowe, które wujek Piotrek wyciągnął z jakiegoś pudła. Agata zaszyła się w pokoju na górze ze smartfonem, zaś rodzice Roberta jeździli na wycieczki krajoznawcze, twierdząc, że nie mogą wysiedzieć w jednym miejscu.
To nie były optymalne warunki do rozmowy z Robertem o czymkolwiek związanym z naszym spacerem na Rozewie. Tym bardziej, że węszyłam spisek mojej rodzinki polegający na obserwowaniu rozwoju wypadków. Zbyt dobrym obserwatorem byłam i zbyt często sama parałam się tym zajęciem, żeby nie zorientować się, że tym razem przypadła mi rola nie badacza, a obiektu badań.
W sobotę popołudniu wypogodziło się na tyle, że moje rodzeństwo tłumnie wybyło na plażę, ciocia miała umówioną wizytę u lekarza, więc pojechała z wujkiem do Władysławowa, Agata – po wielkiej awanturze o Wi-Fi – została wyciągnięta przez rodziców na wycieczkę na Hel. A ja z Robertem zostaliśmy w domu.
– Znajdziesz mi „Dwie wieże"? – poprosiłam. – Nie chcę ci grzebać po czytniku...
Tak naprawdę to nie do końca ogarniałam przeglądanie biblioteki w ebooku. Wciąż stanowił on dla mnie wyzwanie. Wolałam się jednak nie przyznawać do tej ułomności, bo wstydziłam się nieco mojej nieznajomości nowoczesnych technologii.
Robert zerwał się ze swojej ławki, odłożył Pratchetta i siadł obok mnie. Podałam mu czytnik. Kiedy szukał książki na liście, skorzystałam z okazji, żeby mu się bezkarnie poprzyglądać. Serce chwilowo wygrywało z rozumem...
– Bardzo proszę. – Uśmiechnął się i podał mi ebooka. Nasze dłonie na chwilę się spotkały. Ale tylko na moment.
– Dzięki...
– I jak ci się podobała pierwsza część? – zapytał, ale nie ruszył się z miejsca.
– No, jak już się rozkręciło, to nawet bardzo.
– To druga część spodoba ci się jeszcze bardziej.
– Nie mogę tylko załapać, czemu tej Arweny nie było... – mruknęłam pod nosem.
– Arweny? – podchwycił i rzucił mi szybkie spojrzenie.
– No, w filmie to było jej całkiem sporo z tego, co pamiętam. I teraz, jak czytałam, to było jej jak na lekarstwo. Pojawia się w Rivendell gdzieś tam w tle. Gdzie jest ta cała historia?
– Historia Arweny i Aragorna jest w dodatkach, na końcu. Po ostatniej części.
– Tak? Nie ma jej w głównej fabule? – spytałam rozczarowana.
– No nie ma.
– Szkoda. – Westchnęłam. – Podobał mi się ten wątek w filmie. A w książce mam wrażenie, że to jakieś takie na boku. Ona jest taka trochę za idealna, nie sądzisz?
– Co masz na myśli? – spytał podejrzliwie.
– No bo... W tym Rivendell jest opisana jako taka wyniosła, mądra i piękna. Bez wad.
– Idealna dla idealnego gościa. Aragorn też był trochę przeidealizowany.
– Przecież był potomkiem królów.
– A ona była z rodu Elfów. I jeszcze wcieleniem Luthien, która była najpiękniejszą kobietą w Śródziemiu.
– Ktoś tu ma chyba małą słabość do Arweny? – Uśmiechnęłam się krzywo.
– Szkoda, że nie ma już takich dziewczyn jak ona – powiedział nagle. – No, prawie nie ma... – Poprawił się.
– W ogóle takie nie istnieją, to fakt. – Przytaknęłam. – Że co? – Dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedział. – Prawie? Spotkałeś gdzieś taką?
– Nie dosłownie. Ale dość podobną.
Aż poczułam ucisk w gardle. Rany boskie, czy ja byłam zazdrosna?!
– Yhm... – chrząknęłam. – Jakoś nie chce mi się wierzyć, że po świecie chodzi taki ideał.
Zaczął się śmiać, a ja osłupiałam.
– Naprawdę nie znasz kogoś takiego? – zapytał. Przysunął do mnie swoją twarz i przyjrzał mi się z bliska. Już powoli przywykłam do tych jego spojrzeń. I potrafiłam je wytrzymać bez gwałtownego rumieńca na twarzy.
– A ty znasz? – spytałam z powątpiewaniem, choć mój głos nie wyszedł poza szept.
– A w oczach światło Elfów i mądrość wielu lat... – szepnął. – Tak, znam...
Teraz to już się zarumieniłam. Czy to było... o mnie? Coś mi w sercu urosło, jakieś ogromne wzruszenie. Ale...
– Nie przesadzasz trochę? – spytałam cicho.
– Ani trochę.
– Ona była najpiękniejszą kobietą w ich świecie.
– No i?
– Teraz to już przeginasz.
– Strasznie jesteś zakompleksiona. – Podsumował mnie, wciąż tylko centymetry od mojej twarzy.
– Nieprawda! – zaperzyłam się. – Jestem tylko obiektywna.
– Właśnie nie jesteś – odpowiedział mi, a jego dłoń powędrowała w stronę mojego policzka.
– Ja nie sądzę, żeby to był dobry pomysł... – szepnęłam, a jednak nie zrobiłam nic, żeby mu przeszkodzić.
– Dlatego ja jestem pewien, że jest to bardzo dobry pomysł. – Uśmiechnął się. – Strasznie za dużo myślisz...
Przybliżył twarz jeszcze bardziej, wciąż wpatrując się w moje oczy. A ja zastygłam, czekając. Wreszcie spuścił wzrok na moje usta i wtedy wstrzymałam oddech. To chyba sen... A jednak nie sen. Jednak poczułam pocałunek na moich ustach. Sen nie byłby aż tak cudowny...
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Z jednej strony bardzo chciałam dalszych pocałunków, z drugiej byłam na niego zła, że skradł mi ten pierwszy. Tak bez żadnych deklaracji. Chociaż przecież czułam bardzo mocno tę chemię między nami. A ten pocałunek już od dawna między nami krążył.
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się do mnie zakłopotany.
– I co teraz? – spytałam cicho.
– Nie wiem – odpowiedział, a w oczach zaświeciły mu się łobuzerskie iskierki. Tego jeszcze w nich nie widziałam. – Będziemy żyć długo i szczęśliwie?
Znów się pochylił i mnie pocałował.
CZYTASZ
Marzenia
Teen FictionCzasami nie można uciec od Przeznaczenia, choć Elka Górska robi wszystko, by właśnie tego dokonać. Wraz z rozpoczęciem wakacji wyjeżdża z Zielonego nad morze, licząc na to, że ponad 700 kilometrów to wystarczająca odległość, by ukryć się przed Rober...