35 - Zamek

24 5 4
                                    

Po walentynkach temperatura moich relacji z kuzynką spadła poniżej zera. Powiedziałabym, że nastąpiło coś w rodzaju zimnej wojny między nami. Nie narzekałam, bo wolałam jej ostentacyjne milczenie niż nieustające trzaskanie drzwiami, czy trącanie mnie po twarzy jej odrzucanymi włosami. Postanowiłam wreszcie skorzystać z rady Roberta i przestać na siłę uszczęśliwiać Oliwię swoim towarzystwem. Tym bardziej, że ona sobie go wcale nie życzyła. Szczególnie teraz, kiedy obwiniała mnie za porażkę jej związku z Tombakiem. Gdyby tylko nie wpływało to na atmosferę w domu, mogłabym to całkowicie zignorować.

Mama znów zerkała na mnie zatroskana, zupełnie jak wtedy, kiedy Oliwia zaczęła chodzić z Tombakiem. Zwiększyła się też częstotliwość jej konspiracyjnych rozmów z ciocią Wandą. Zaczęłam podejrzewać, że ciocia postanowiła przyspieszyć proces poszukiwania mieszkania, żeby wyprowadzić się i odseparować mnie od Oliwii. Zupełnie, jakby to była moja wina! Czułam się niesłusznie skarcona w sprawie, w której nie zawiniłam.

Któregoś popołudnia na początku marca, kiedy zastałam mamę samą w domu zasępioną nad kubkiem herbaty, postanowiłam zerwać kolejny plaster. Nauczyłam się błędach i pamiętałam, do czego prowadzi niewyjaśnianie starych nieporozumień. Teraz należało rozwiązać problem na bieżąco i nie czekać, aż urośnie do rozmiarów galaktyki.

– Cześć, mamo! – zagaiłam, siląc się na beztroski ton.

– Och, cześć, skarbie... – Mama otrząsnęła się z zamyślenia i przybrała pogodną minę. – Głodna?

– Zaraz sobie coś odgrzeję – odparłam i pstryknęłam przyciskiem na czajniku. – Bardziej potrzebuję napić się czegoś ciepłego.

Po chwili rozsiadłam się przy stole z ulubionym kubkiem herbaty. Zerknęłam na mamę niepewnie, po czym postanowiłam nie owijać w bawełnę i spytać wprost:

– Czym się tak martwisz?

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– To aż tak oczywiste?

– Nie wiem, czy dla innych. Ale dla mnie trochę tak...

– Ach, zapomniałam o twoim upodobaniu do obserwacji! – Mama zaśmiała się lekko. – Nic się przed tobą nie ukryje, co?

– Nie chciałam, żeby przeze mnie ciocia się wyprowadzała! – Wyrwało mi się.

– Znów podsłuchujesz? – Mama zmarszczyła brwi. Fakt, kilka razy przypadkiem coś usłyszałam, ale nigdy nie robiłam tego celowo!

– Nie. Widzę, że często rozmawiacie, a ty mi się ciągle przyglądasz. No i Oliwia nie odzywa się do mnie od walentynek. Nie trzeba być geniuszem, żeby wyciągnąć właściwe wnioski – wyjaśniłam rzeczowo.

– Ach, no tak... – Mama westchnęła zmieszana. – Nie o to chodzi, skarbie...

Znów nie o to? Poprzednim razem źle strzeliłam z powodami złości Oliwii, teraz źle z wyprowadzką cioci... Moja intuicja coś ostatnio szwankowała...

– A o co?

– Och... Takie tam głupie problemy dorosłych... – Machnęła ręką, jakby próbowała zbagatelizować temat. – I tak nic nie poradzisz...

– Ale przynajmniej posłucham. Może nie masz z kim pogadać? Ciocia ma sporo na głowie, tata ostatnio ciągle wyjeżdża, Kasia studiuje i wiecznie jej nie ma. Łukasz uczy się do matury. Następna w kolejności jestem ja.

– Kiedy to się stało... – Westchnęła na to mama.

– Co takiego? – Nie zrozumiałam.

– Że to dzieci są wsparciem dla rodziców... – Uściśliła, a ja poczułam w gardle jakąś straszną gulę.

– To chyba dobrze, że jesteśmy na tyle ogarnięci, żeby być tym wsparciem? – Zażartowałam, kiedy już opanowałam to wielkie wzruszenie. – To co to za problem?

– Mam kłopoty z zamkiem... – wyznała nagle i zapatrzyła się w swoją herbatę znów tym zatroskanym wzrokiem.

– Jak to? Coś nie wyszło? Wali się, czy co?

– Nie wali się. Wszystko jest zabezpieczone jak trzeba. Praktycznie zakończyłam swoje badania. Przynajmniej tę część, za którą odpowiadałam.

– To chyba dobrze? – spytałam niepewnie, bo to, co powiedziała mama, brzmiało raczej jak sukces. Więc skąd jej zmartwienie?

– Wiesz przecież, że ten zamek to własność prywatna, prawda? – Upewniła się mama. Kiwnęłam głową. Trudno, żebyśmy tego nie wiedzieli! – No i odezwał się właściciel... Ech... – Westchnęła z irytacją i znów zamilkła.

– Chce go zburzyć, czy co? – Nie wytrzymałam napięcia. – Jest niezadowolony z twojej pracy? Chce cofnąć fundusze? – Badałam na oślep.

– Nie, nie! Nic nie będzie burzyć. Nic nie będzie cofać. I jest zadowolony z mojej pracy... Poniekąd...

– Poniekąd?!

– Zachciało mu się sensacji! – Skrzywiła się z niesmakiem.

– Sensacji?! – powtórzyłam osłupiała.

– Okazuje się, że chciał organizować muzeum w zamku, ale to musi być wielkie wydarzenie. Fajerwerków mu się zachciewa. W amerykańskim stylu...

Zaczęłam rozumieć, skąd się u mamy wzięło to zniesmaczenie. Właściciel zamku w Zielonym był mi zupełnie nieznany i w moim wyobrażeniu pozostawał mitycznym Amerykaninem czy też Polakiem mieszkającym w Stanach, któremu zachciało się posiadać historyczną ruinę w kraju pochodzenia swoich przodków. Nie wiedziałam, w jaki sposób wszedł w posiadanie tego zamku i wolałam nie wiedzieć. Wyszłam z założenia, że jak ktoś nie wie, co robić z pieniędzmi, to wydaje je na coraz dziwniejsze zachcianki.

O właścicielu wiedziałam tylko tyle, że dzięki jego kaprysom moja mama mogła wreszcie przeprowadzić pełne badania historii zabytku, co było jej marzeniem praktycznie od początku kariery naukowej. Bogaty Polak czy Amerykanin chciał mieć zamek z dokumentacją, zgadzał się nawet na otwarcie muzeum, więc wszystkim się wydawało, że jest to klasyczna sytuacja win-win. Do teraz. Jak mówią – kto ma pieniądze, ten dyktuje warunki.

– Ale przecież do otwarcia muzeum jeszcze daleka droga? – spytałam, wciąż nie bardzo orientując się w tym, jak taki proces miałby wyglądać.

– To nie muzeum jest tu problemem, kochanie. Znam się na swojej robocie i sobie poradzę. Chodzi mi o ten cały „hype", którego domaga się właściciel. Za każdym razem, kiedy z nim rozmawiam, to mam poczucie, że dwa lata temu podpisałam jakiś cyrograf...

– Co to jest „hype"? – Wyłapałam nieznane mi słówko.

– Och, też nie znałam tego określenia, ale on ciągle go używał, więc sprawdziłam. Nie pytałam go oczywiście, bo nie wypadało. Musiałam dowiedzieć się na własną rękę. To takie nakręcenie sensacji przed premierą czegoś wielkiego. Żeby nagonić klientów, że się tak brzydko wyrażę. A ja nie jestem marketingowcem, tylko historykiem!

– Nie martw się, mamo! – Wstałam i podeszłam do niej. – Nie musisz wszystkiego robić sama... – powiedziałam i dla wzmocnienia efektu położyłam jej dłoń na ramieniu, żeby jakoś ją wesprzeć. – Zbadam sprawę tego całego „hype'u" i wszystko się ułoży. Od czego masz nas wszystkich?

Mama spojrzała na mnie zdumiona. Po chwili zauważyłam, że w jej oczach zatliła się nadzieja. Jakby moje słowa naprawdę wlały w jej serce otuchę.

– Kocham cię, córeczko – powiedziała cicho.

– Ja też cię kocham, mamo...

I nagle ogarnęło mnie znajome Przeczucie. Tym razem wiązało się z ekscytacją, jakby otwierały się nowe drzwi w moim życiu. Dziwne... A jednak zaskakująco obiecujące...

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz