19 - Niespodziewana wiadomość

32 4 19
                                    

Nadszedł ten okropny dzień, kiedy rodzina Sokołowskich wyjeżdżała z Jastrzębiej Góry. Nie wiem, co było gorsze – żegnanie się z Robertem, czy konieczność zrobienia tego na oczach wszystkich krewnych.

Tak naprawdę żegnaliśmy się dwa razy. Spodziewałam się widowni w dzień wyjazdu, więc żeby uniknąć przedstawienia, wykorzystaliśmy naszą ostatnią wakacyjną randkę jako okazję do powiedzenia sobie wszystkiego, co chcieliśmy sobie powiedzieć. Bez świadków. W zamyśle była to całkiem niezła idea – w praktyce głównie siedzieliśmy objęci i smutni. Jak na pierwszej randce.

– Szkoda, że nie mogę się naprzytulać na zapas... – mruknęłam.

– Wiem... – Westchnął Robert i objął mnie mocniej. – Też bym wolał. Cholera, naprawdę nie sądziłem, że to będzie takie trudne.

– Trzeba było nie przyjeżdżać na wakacje! Mogliśmy się spotkać za rok...

– Nie wiem, czy dożyłbym przyszłych wakacji... Naprawdę chciałem wyjechać z Krakowa. Na zawsze. Ten wyjazd do Stanów wydawał mi się jakby mi spadł z nieba. Akurat kiedy chciałem zniknąć ze szkoły, uciec od znajomych...

– Czasami sobie myślę, że trzeba uważać, o co się prosi. – Podsumowałam, ale nie zareagował. Siedział zamyślony przez dłuższą chwilę, a potem spytał z niepokojem:

– Poczekasz, prawda?

– Obiecałam przecież... – Przypomniałam, ale podchwyciłam jego gorączkowe spojrzenie, więc dodałam: – Poczekam.

Zadziwiające było dla mnie, że taki chłopak, do którego naprawdę dziewczyny mogły ustawiać się w kolejkach, był tak niepewny. W moim sercu nieśmiało piknęło niemiłe Przeczucie, ale zagłuszyłam je natychmiast, zrzucając to na karb zbliżającego się rozstania.

W sobotę rano mogliśmy się oficjalnie pożegnać – czyli bez zbędnych słów czy gestów. Jadzia mi później powiedziała, że byłam nieczuła jak robot. W jej mniemaniu w dobrym tonie byłaby drama z rzucaniem się pod koła samochodu z żądaniem zawrócenia i zmiany planów... To dobitnie świadczyło o tym, jak bardzo się różniłyśmy. Ona by zrobiła scenę, a ja za nic w świecie nie chciałam pokazać, jak bardzo poszatkowane jest moje serce.

Przez kilka następnych dni przyłapywałam Kasię na uważnym obserwowaniu mnie – zapewne w celu zdiagnozowania zbliżającego się załamania nerwowego. Ze zdumieniem jednak odkryłam, że nadal żyłam, jedzenie miało smak, a powietrze wciąż pachniało morzem.

Widoczną zmianą, z którą trochę nie umiałam się pogodzić, było pewne przywiązanie do telefonu komórkowego. Nagle stał się nieodłącznym elementem mojego otoczenia, bo byliśmy z Robertem w stałym kontakcie wirtualnym. Kłóciło się to mocno z moją zasadą „nie, bo nie", ale nie umiałam sobie odmówić możliwości natychmiastowego doniesienia mojemu chłopakowi o czymś, co się wydarzyło, lub odpisania mu na coś, co sam mi napisał. Niemożliwe, żebym się w tak krótkim czasie uzależniła od jego obecności!

Jako jednostka cyfrowo odporna przeszłam małe szkolenie jeszcze przed wyjazdem Sokołowskich z Jastrzębiej Góry. Pozwoliłam sobie zaprezentować różne aplikacje, przy okazji orientując się, że wymagały one dostępu do Internetu, co trochę komplikowało ich dostępność poza domem. Trudno by mi było wytłumaczyć Robertowi, że namówienie rodziców na wyższy abonament z pakietem danych nie wchodziło w grę w mojej licznej rodzinie. Z kolei SMSy odpadały w chwili, gdy Robert wyjedzie do Stanów w połowie sierpnia, bo oznaczałoby to płacenie za nie jak za zboże...

Przeddzień święta 15 sierpnia nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Denerwowałam się lotem Roberta, a wiedziałam, że w sumie potrwa on kilkanaście godzin. Czekałam, aż odezwie się z Amsterdamu, gdzie mieli przesiadkę na bezpośredni lot do San Francisco. Zerkałam co chwilę na telefon. Na szczęście wszyscy członkowie mojej rodziny byli dla mnie wyjątkowo wyrozumiali i wybaczali mi to nagłe uzależnienie od smartfona.

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz