41 - Legenda

18 4 4
                                    

W poniedziałek po lekcjach zamierzaliśmy kontynuować prace nad blogiem u mnie w domu. Tym razem Oliwia wracała z nami ze szkoły, jakby się obawiała, że ominie ją cała zabawa. Emilia wspięła się na wyżyny dyplomacji i przemilczała to niespodziewane towarzystwo mojej kuzynki. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek te dziewczyny dojdą do porozumienia. Najpierw Oliwia musiałaby dogadać się ze mną, a na to na razie się nie zanosiło.

Nie potrafiłam rozgryźć przyczyn, dla których w zachowaniu mojej kuzynki nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Bo choć z początku przypisałam go chęci przypilnowania nas, żebyśmy nie pracowali nad projektem blogu bez niej, to jej późniejsze postępowanie do reszty mnie skołowało.

Był taki moment, w którym droga się zwęziła do szerokości chodnika, więc Kamil przepuścił nas wszystkie przodem. Założył – poniekąd słusznie, że Oliwia znów będzie unikać jego towarzystwa, więc mocno zaskoczył go fakt, że nie podążyła za mną i Emilią, lecz dołączyła do niego i nawet zaczęła rozmowę!

Siłą woli powstrzymałam się przed wymienieniem spojrzeń z przyjaciółką, bo byłam pewna, że wywołałoby to awanturę. Lepiej było udawać, że nic wyjątkowego się nie stało. Wirtualnie zbierałam szczękę z chodnika, nie rozumiejąc, co właśnie się wydarzyło. Czułam pod skórą, że to jakiś wybieg Oliwii i że coś się za tym kryje. I zrobiło mi się żal Kamila, który najprawdopodobniej został pionkiem w jakiejś pokrętnej grze mojej kuzynki...

– Zrobiłam selekcję zdjęć. – Zaczęła. – Możesz mi coś opowiedzieć o tej całej grafice bezstratnej?

– Duże zdjęcia wpływają na wydajność witryny – odparł spokojnie Kamil. – Dlatego dobrze jest kompresować obrazki. Tylko że JPEG traci wtedy na jakości. Lepszy jest format PNG...

– Aż dziwne, że geniusz ze Stanów nam tego nie powiedział... – mruknęła zgryźliwie w moją stronę. Zacisnęłam szczęki.

– Odpuść... – szepnęła ostrzegawczo Emilia.

Ona też odczytała tę jawną prowokację Oliwii.

– To są drobiazgi, których człowiek się uczy, prowadząc blog. – Wyjaśnił Kamil, znów tym rzeczowym tonem, którego już parę razy użył wcześniej po złośliwościach mojej kuzynki. – A jeśli mówiąc „geniusz ze Stanów", miałaś na myśli chłopaka Elki, to zapewne lepiej rozumie te wszystkie kody i mechanizmy, które rządzą CMSem.

– No, ale po co tacy teoretycy, skoro praktyka lepiej uczy?

– Bo żeby nasza praktyka była taka prosta i przyjemna nawet dla informatycznego laika, to ktoś taki jak „geniusz ze Stanów" musi najpierw napisać program, dzięki któremu blogowanie będzie właśnie takie. Proste i przyjemne. Bo interfejs jest przyjazny laikowi. Ale pod spodem znajduje się cała masa informatycznego bełkotu, który rozumieją tylko programiści.

Oliwia zamilkła na dobre. A ja poczułam ogromną wdzięczność do Kamila za to, że – mimo że nie musiał – wybronił mojego Roberta. Emilia zerknęła na mnie z ukosa, więc dzielnie się uśmiechnęłam, żeby ukryć, jak bardzo zabolały mnie kolejne docinki.

– Mam na pendrive'ie moją wersję legendy o Kaśce i jej niewiernym mężu! – zagadnęła mnie przyjaciółka, po raz już nie wiem który ratując sytuację. Zdumiewało mnie jak bardzo się zmieniła pod tym względem. Zupełnie jakby odkryła w sobie empatię...

– Aż się boję, co tam napisałaś. Pewnie Kunegunda jest frywolną ladacznicą, która zagięła parol na przystojnego księcia, a Kaśka zlekceważoną księżniczką, którą wydano za mąż wbrew jej woli...

– Skąd wiedziałaś?! – Emilia wykrzyknęła w udawanym szoku, a ja się roześmiałam. Od razu poczułam się lepiej.

– W średniowieczu nie przejmowano się takimi drobiazgami jak wola panny młodej. Po prostu wydawano córki za mąż według interesu rodziny...

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz