13 - Lekarstwo na wszelkie kłopoty

29 4 4
                                    

W słodki zamęt w mojej głowie spowodowany głównie pocałunkami i zapachem surfinii wdarł się nagle dość przyziemny dźwięk silnika samochodu i opon na szutrowym podjeździe wujostwa. Ktoś wrócił do domu. Jeśli to była ciocia, to można było się jej spodziewać lada moment w altanie.

Oderwaliśmy się z Robertem od siebie, a ja z trudem opanowałam odruch odskoczenia na drugi koniec ławki. Pamiętałam, jak zareagował kilka dni temu, kiedy wyrwałam swoją rękę na spacerze.

Usta mnie piekły, a policzki płonęły. Miałam poważne obawy, że jeśli ciocia wejdzie do altany, od razu się domyśli, co tu się działo przed chwilą.

– To nie jest koniec świata... – szepnął Robert, więc domyśliłam się, że mam panikę wypisaną na twarzy.

– Łatwo ci mówić... – mruknęłam, ale spojrzałam na jego zmieszaną twarz i doszłam do wniosku, że dla niego sytuacja też była niecodzienna.

– Chcesz poczytać?

– Że co? – parsknęłam śmiechem. – Tobie się wydaje, że czytanie jest lekarstwem na wszystkie kłopoty?

– Jeśli chodzi o ciebie, to działa za każdym razem. Więc może coś w tym jest?

Serio tak myślał? Czy to dlatego sugerował czytanie albo rozmowę o książkach, kiedy sytuacja zdawała się wymykać spod kontroli?

Włączyłam czytnik i wróciłam na moje stałe miejsce na ławeczce. Robert z Pratchettem usiadł na swoim końcu drugiej ławki. Trudno było mi się skupić na czytaniu, gdy myśli krążyły wokół niego. Dodatkową komplikacją było odkrycie, że jego stopa dotykała mojej – a przecież nie stykały się nigdy dotąd.

– Nie utrudniaj! – syknęłam.

– Zastanawiałem się tylko, czy sięgną.

– Zajmij się czytaniem...

– Staram się, ale...

Urwał na widok Kasi, która właśnie stanęła w wejściu do altany. Obrzuciła nas szybkim spojrzeniem, po czym mrugnęła do mnie i powiedziała poważnym tonem:

– Chodź, Młoda. Sprawa jest...

Zaskoczona odłożyłam czytnik i wyszłam za moją siostrą. Ze wszystkich uczuć, które w obecnej chwili kłębiły się w moim sercu, na pierwszy plan wysunęło się zaintrygowanie. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co mogła mieć na myśli Kasia.

Odeszłyśmy w odległy kąt ogrodu, co zapewniało jako takie odosobnienie. Siostra położyła ręce na moich ramionach i spojrzała na mnie uważnie. Nie zaczynało się najlepiej. Ogarnęły mnie złe przeczucia, ale nie takie przez duże „p"...

– Nie denerwuj się, bo nic złego się nie dzieje... – Zaczęła. – Musimy się jakoś zorganizować... I musimy to jakoś zrobić niepostrzeżenie, dlatego cię tu wzięłam na bok, żebyśmy nie rozmawiały przy Robercie.

– Ale o co chodzi? – spytałam, bo nadal nie rozumiałam, w czym rzecz.

– Irence badania trochę nie wyszły jak trzeba i musi się oszczędzać. Lekarz kazał leżeć w ogóle i palcem nie kiwnąć, ale już widzę Irenkę, jak leży i nic nie robi.

– Ale z dzieckiem w porządku? – Przestraszyłam się. – Ona nie przeżyje kolejnej... – urwałam, bo słowo „strata" nie przechodziło mi przez gardło.

– No wiesz, taka optymistka z ciebie i takie czarne scenariusze piszesz! – Kasia parsknęła. – Jasne, że w porządku. Irenka tylko musi trochę o siebie zadbać. Oszczędzać się. A my powinniśmy jej pomóc. Wiesz, śniadania, obiady, kolacje, porządki... Takie tam...

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz