42 - Powiew wiosny

25 4 6
                                    

Przez kolejne dwa tygodnie nie miałam okazji przyjrzenia się bliżej relacji Oliwii i Kamila, bo rzuciłam się w wir nauki i pracy nad wpisami na blog. Okazało się bowiem, że sporo osób zainteresowało się naszymi doniesieniami na temat zamku. Wśród czytających dominowali oczywiście mieszkańcy Zielonego i okolicznych wsi, którzy od lat mogli podziwiać pozostałości tej budowli tylko z daleka. Nagle blog umożliwił im zajrzenie za mury i dał nadzieję, że już wkrótce będą mogli tam wejść osobiście.

Ale najgorętsza dyskusja rozpętała się pod naszą wersją legendy o Katarzynie i niewiernym Henryku. Początkowo nie nadążałyśmy z odpowiedziami na komentarze, które sypały się pod wpisem Emilii. Ledwie na jakiś odpisałyśmy, pojawiały się trzy kolejne. Przez pierwszy tydzień nie robiłam nic innego, tylko korespondowałam z internautami. Rykoszetem oberwał Robert, bo nasze rozmowy ograniczyły się tylko do jego śniadania.

Jeszcze gorzej odbiło się to na rozmowach z Agnieszką i Markiem, bo dla nich już zupełnie nie znajdowałam czasu. Tak bardzo bałam się powtórki z zeszłego roku, że początkowo ukrywałam to przed nimi i jednak starałam się utrzymać częstotliwość naszych rozmów. Ale moi przyjaciele znali mnie jak własną kieszeń i szybko zorientowali się w sytuacji. Sami zaproponowali ograniczenie się do sobotnich przedpołudni. To było bardzo miłe z ich strony, że odstępowali popołudnia Robertowi. Podejrzewałam, że ich uprzejmość nie do końca była taka altruistyczna, bo pewnie sami mieli randkowe plany na sobotnie wieczory, więc nie było to jakieś szalone poświęcenie.

Po dwóch tygodniach nieustannego blogowania mój organizm zaczął domagać się zmian. Kiedy obudziłam się w sobotę, w Prima Aprilis, na myśl o komputerze zrobiło mi się niedobrze. Wiosenne słońce wpadało przez okna do mojego pokoju, zapowiadając kolejny piękny dzień. Przez cały tydzień cieszyliśmy się słoneczną pogodą i temperaturą podchodzącą pod dwadzieścia stopni Celsjusza, więc w ten sobotni poranek poczułam nagle, że najwyższy czas otworzyć sezon ogrodowy.

Ku mojemu zdumieniu moja rodzina wyraziła szczerą chęć zaangażowania się w pielęgnację ogrodu, poza Jadzią, dla której grzebanie się w ziemi było szczytem ohydztwa. Mama nie zostawiła jej jednak wyboru i po śniadaniu wylegliśmy wszyscy z domu – nawet Oliwia i ciocia Wanda dołączyły!

Ogród w Zielonym był znacznie uboższy od tego, jaki przez lata wypielęgnowała ciocia Irenka. Jednak dzięki rozległym znajomościom taty, który od lat współpracował z firmami zajmującymi się architekturą krajobrazu, jesienią udało nam się zagospodarować przestrzeń wokół domu. Nie ukrywam, że zależało nam na właściwym doborze roślin, żeby nie wpakować się w jakieś wyjątkowo uciążliwe w uprawie... Na razie nasz ogród przypominał raczej zaorane pole, ale liczyłam na to, że jak już wszystko zacznie rosnąć, będzie naprawdę pięknie!

Nie mogłam zapominać, że mieszkaliśmy teraz w górach i nie należało zbyt optymistycznie traktować pierwszych podrygów wiosny w Zielonym. Ziemia już na tyle rozmiękła, że można było w niej kopać, ale w każdej chwili mógł na nowo spaść śnieg.

Popołudniu byłam mocno zmachana, ale czułam się wyśmienicie. Słońce i wysiłek fizyczny to było właśnie to, czego potrzebowałam po dwóch tygodniach intensywnego blogowania i nauki. Teraz czekały mnie tylko przyjemności. Rozsiadłam się w pokoju i zadzwoniłam do Roberta.

– A jak ci minął dzień? – Przywitał się z uśmiechem i zaczął rozkładać śniadanie przy komputerze.

– Dziś jest tak pięknie i ciepło, że wreszcie zabrałam się za ogród!

– Ogród? Mówiłaś, że nie macie ogrodu w Zielonym...

– Już mamy! Jak dobrze mieć tatę architekta!

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz